piątek, 30 sierpnia 2013

Sierpniowe sierotki



No i mija już 8 miesiąc roku. Ależ ten czasy szybko leci!

No więc jaki był sierpień?

Depresyjny, bo po urlopie ciężko wrócić do rzeczywistości.
Smutny, bo trudno mi sobie wyobrazić kilka miesięcy bez podróży.
Co wiąże się z tym, że
może za rok będę urządzać własne mieszkanie. Jest nadzieja.

Sierotki:

„W 80 dni dookoła świata” Juliusz Verne: pewnie gdybym była młodsza bardziej spodobałaby mi się ta książka, ale i tak jestem zadowolona z czasu spędzonego z nią. Naprawdę ciekawa powieść przygodowa z fantastycznymi bohaterami! Pan Fogg, pomimo iż jest trochę snobem, podbił moje serce swoją postawą i opanowaniem. Prawdziwy angielski dżentelmen :) Verne pisze bardzo plastycznie i potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika na dłużej. Szczerze polecam, zwłaszcza młodzieży. Ocena: 7/10.

 „Hrabina”: na fali popularności książki o Elżbiecie Batory, siostrzenicy króla Polski Stefana Batorego, postanowiłam obejrzeć film o niej, do którego przymierzałam się już od dłuższego czasu. W postać krwawej hrabiny wcieliła się jedna z moich ulubionych aktorek – Julie Delpy i jakoś nie urzekła mnie tą rolą… Pierwsza połowa filmu ciągnie się niemiłosiernie i jest jakaś taka sztuczna, później akcja się rozkręca, giną dziewice, hrabina kąpie się w krwi, ja odwracam wzrok, bo jakoś nie mogę patrzeć na te straszne rzeczy i czuję niesmak…straszny. To chyba nie jest film dla mnie, to nie moja historia. Zaszokowało mnie to, co stało się z Elżbietą i to na tyle, że nawet trochę poczytałam na jej temat. Z tego, co wyczytałam wynika, że reżyser nie trzymał się ściśle faktów historycznych, manipulując historią poprzez opowiadanie jej z perspektywy byłego kochanka Elżbiety. „Hrabinę” można obejrzeć, ale nie nastawiałabym się na wybitne kino i to pod żadnym względem. A szkoda, o życiu Elżbiety Batory można było nakręcić coś naprawdę fajnego. Ocena: 6/10.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Erin Brokovich



Historia Erin Brokovich to najlepszy przykład na to, jak życie może się odmienić, jeśli mamy w sobie sporo determinacji, a w głowie trochę oleju. Twórcy filmu pewnie trochę podkolorowali historię tej przebojowej rozwódki z trójką dzieci, która wywalczyła największe odszkodowanie w historii USA i stała się symbolem, działającego społecznie adwokata konsumentów. Na hollywoodzkość „Erin Brokovich” widz jednak chętnie przymyka oko, bo wie, że ma do czynienia z naprawdę dobrą produkcją.

Główną bohaterkę poznajemy w chwili, gdy świat wali się jej na głowę. Poza karaluchami w mieszkaniu Erin nie ma niczego: ani pracy, ani pieniędzy na jedzenie dla dzieci, ani nawet nikogo, kto by jej pomógł. Zwykle radzi sobie sama, używając cycków i ciętego języka. Szala się jednak przelewa, gdy sąd odmawia wypłacenia jej odszkodowania za wypadek. Zdesperowana kobieta przekonuje Eda, właściciela kancelarii adwokackiej Masry & Vititoe, by zatrudnił ją u siebie na okres próbny. Tam odkrywa, że gigantyczny koncern PG&E zanieczyścił wodę w Hinkley, małym miasteczku, którego mieszkańcom bardzo pogorszył się ostatnio stan zdrowia. 

sobota, 24 sierpnia 2013

O najgorszym dniu oczami małego chłopca: „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” Jonathan Safran Foer



„Samoloty wbijające się w budynki.
Spadające ciała.
Samoloty wbijające się w budynki.
Walące się budynki.
Samoloty wbijające się w budynki.
Samoloty wbijające się w budynki. Samoloty wbijające się w budynki. Spadające ciała.”

Ile dzieci straciło rodziców 11 września? Ile matek i ojców straciło synów i córki? Ile osób straciło przyjaciela, znajomego, kogoś, kto był dla nich ważny, a kto zginął w tak bestialski i niesprawiedliwy sposób?

 „Świat nie jest okropny, ale jest pełen okropnych ludzi.”

No właśnie. Oscar Schell stracił tatę, bo grupa nieznajomych mu osób porwała samolot i uderzyła w World Trade Center akurat wtedy, gdy Thomas Schell był na spotkaniu w jednym z wieżowców. Najgorszego dnia Thomas zadzwonił do syna i zostawił mu cztery wiadomości na automatycznej sekretarce. Gdy dzwonek telefonu rozbrzmiał po raz piąty, Oscar był już w domu. Wrócił wcześniej ze szkoły, bo coś się stało. Był, ale telefonu nie odebrał. Nie mógł się ruszyć. 

A czy Wy odebralibyście telefon, wiedząc, że dzwoni ktoś kogo kochacie, kto prawdopodobnie za chwilę zginie, bo znajduje się w sytuacji bez wyjścia? Czy potrafilibyście porozmawiać z tą osobą po raz ostatni? Pożegnać się? Oscar nie potrafił i nie chciał pozwolić ojcu odejść.

„Strasznie głośno, niesamowicie blisko” to powieść niezwykle ekspresyjna i poruszająca. Jesteś wrażliwcem? Będziesz czytać i płakać. Ja płakałam. Na samo wspomnienie tamtego dnia ciarki przechodzą mi po plecach. Jak mogłabym więc nie przeżywać historii chłopca, który stracił kogoś, kogo kochał najbardziej na świecie? 

„Wolałbym, żebyś to była ty” – mówi Oscar do matki. Jaka matka mogłaby znieść takie słowa i żyć ze świadomością, że jej jedyne dziecko naprawdę tak myśli?

czwartek, 22 sierpnia 2013

Oswoić język



Ci, którzy uczą się języków obcych, wiedzą, że do płynnego porozumiewania potrzeba czegoś więcej niż tylko wkuwania słówek i struktur gramatycznych. Ważne, by mieć codzienny kontakt z językiem i nieważne, czy te 15 minut dziennie poświęcicie na oglądanie ulubionego serialu, rozmowę z native speakerem czy też na coś, co mole książkowe lubią najbardziej – czytanie! 

Moja przygoda z wydawnictwem COLORFUL MEDIA i czasopismem „English Matters” zaczęła się kilka lat temu, kiedy zwyczajowo włócząc się między półkami wrocławskiego Empiku moją uwagę przykuła kolorowa okładka z napisem „Magazyn dla uczących się języka angielskiego”. Akurat wtedy nie miałam prawie żadnej styczności z językiem angielskim, a bardzo zależało mi na tym, by go sobie odświeżyć. Gazetę więc kupiłam i zaraz też zabrałam się za jej czytanie. I tu czekała mnie miła niespodzianka! Zawartość każdego numeru pisma podzielona jest na kilka działów, tak, że każdy znajdzie dla siebie coś interesującego. Jako, że uwielbiam czytać o podróżach na początek skoczyłam do działu „Travel”, a tam znalazłam bardzo ciekawe artykuły o Kornwalii i couchsurfingu. Już w tym momencie byłam całkowicie na tak!


Z kolei w dziale „People & Lifestyle" znalazły się artykuły o trudnym dzieciństwie Brytyjczyków i o potędze plotki, jeszcze ciekawiej prezentowała się zawartość działu „Culture", a w niej było o wikipedii, Quentinie Tarantino i świecie Tolkiena.

Dodatkowo pod każdym tekstem znajduje się mini-słowniczek z tłumaczeniami najtrudniejszych zwrotów,  a na stronie internetowej wydawnictwa można odsłuchać artykuły w formacie MP3!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Eksperyment/The Experiment



W 1971 roku grupa psychologów z Uniwersytetu Stanford przeprowadziła behawioralny eksperyment, polegający na symulacji życia więziennego przez ochotników. W badaniu wzięły udział 24 osoby, których podzielono na strażników i więźniów. Za każdy dzień eksperymentu uczestnicy mieli otrzymać 15 dolarów, ale tylko pod warunkiem, że dotrwają do końca.  Doświadczenie przerwano jednak już 6. dnia, gdy stało się jasne, że strażnicy zaczęli zachowywać się jak tyrani, a więźniowie mieć problemy psychiczne.

Eksperyment amerykańskich badaczy stał się inspiracją dla Paula Scheuringa, znanego głównie jako producent „Skazanego na śmierć”, do nakręcenia w 2010 roku głośnego filmu z Adrienem Brody i Forestem Whitakerem. Reżyser zmienił kilka szczegółów, by dodać produkcji pazura, ale zasadniczo przekaz i rodzące się pytania pozostały takie same.

Głównym bohaterem filmu Scheuring uczynił Travisa, który właśnie stracił pracę i co za tym idzie, poszukuje nowej. Nic więc dziwnego, że jego wzrok przykuwa ogłoszenie w gazecie, którego autorzy oferują 1000 dolarów za każdy dzień eksperymentu. Łatwa kasa zwykle przyciąga wielu chętnych i tak też jest tym razem. Naukowcy poddają jednak ochotników serii testów, starając się wybrać osoby bez kryminalnej przeszłości i nieprzejawiające agresji. Nasz bohater (w tej roli Adrien Brody) oczywiście zostaje zakwalifikowany i wyznaczonego dnia stawia się wraz 
z pozostałymi wybrańcami, by rozpocząć dziką i krwawą walkę o przetrwanie.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Czytam Jeżycjadę: „Szósta klepka”, część pierwsza



„Los puka do drzwi na różne sposoby. Niekiedy odbywa się to rozgłośnie,        w pełni dramatycznie - niekiedy zaś cicho i podstępnie.”

Nie czytałam Jeżycjady jako dziecko czy nastolatka i szczerze mówiąc nie byłam zbyt przekonana, czy dobrze brać się za ten cykl teraz, „na stare lata”… Mając jednak w pamięci poruszenie, jakie w blogosferze wywołała premiera „McDusi”, pomyślałam „a co mi tam” i zapytałam znajomą panią bibliotekarkę o „Szóstą klepkę”. Nie ukrywam, że przed lekturą byłam sceptycznie nastawiona, a później? Później było już tylko lepiej!

Wraz z Małgorzatą Musierowicz wybieramy się z wizytą na ulicę Słowackiego w Poznaniu, gdzie stoi dom z wieżyczką, a w nim mieszka m.in. rodzina Żaków. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych musi pomieścić się aż 7 osób: dziadek, rodzice, ciocia Wiesia, kuzynek Bobek i dwie siostry: Julka i Celestyna. Jak każda rodzina, tak i Żakowie mają swoje zwyczajne problemy: a to, że Bobek rozrabia, Julka nie pomaga w domu, a matka-artystka nie ma czasu gotować obiadów. 
W tym codziennym rozgardiaszu próbuje odnaleźć się 16-letnia Cesia, cierpiąca na kompleksy z powodu starszej i ładniejszej siostry. „Jestem gruba, brzydka, będę starą panną” – Cesia jest zwyczajną nastolatką, nieśmiało wkraczającą w świat miłości i do końca niewiedzącą jeszcze, kim jest i czego chce.

czwartek, 15 sierpnia 2013

O podróżach w czasie: „Dallas ‘63” Stephen King



Podróże w czasie kuszą – chyba każdy z nas chciałby przenieść się do zamierzchłej przeszłości i np. pójść na koncert Beatlesów lub porozmawiać z Jane Austen. Ach, gdyby tylko taka możliwość istniała! Wyobraźcie sobie te wszystkie wspaniałe wycieczki, jakie moglibyśmy odbyć :) A gdyby jeszcze można było przy okazji uczynić coś dla świata i zmienić bieg historii? Wiecie, co ja bym zrobiła? Zasiadłabym w komisji wiedeńskiej ASP i przyjęłabym Adolfa Hitlera, gdy się o to starał. Potem szybko wróciłabym do przyszłości i sprawdziła, czy II Wojna Światowa i Holocaust nadal miały miejsce. A Wy, co byście chcieli zmienić? Może podobnie jak Jake Epping chcielibyście ocalić prezydenta?

Akcja „Dallas’63” toczy się wokół Jake’a Eppinga, rozwiedzionego nauczyciela angielskiego, który na prośbę umierającego przyjaciela, przenosi się w czasie, by ocalić prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johna Kennedy’ego, przed zamachem. Bohater ma nadzieję, że dzięki temu uda mu się zapobiec wojnie w Wietnamie i ocalić tysiące amerykańskich żołnierzy. Zanim jednak podejmie się wykonania misji swojego życia, postara się zmienić tragiczny los bliskiej mu osoby. 

To, co mi się w tej powieści szczególnie podobało, to ciekawy portret Ameryki przełomu lat 50. i 60. Z nutką sentymentalizmu King zestawia to, co było z tym, co jest. „Dallas ‘63” smakuje piwem imbirowym, pachnie staroświeckością i zauracza szkolnymi potańcówkami. Pisząc o tamtych czasach, pisarz nie pomija też plam na historii swojego kraju, takich jak choćby segregacja rasowa. Pomimo tego, że i wtedy i teraz nie jest idealnie, czuć u Kinga tęsknotę za dzieciństwem, za tym, co minęło bezpowrotnie. Fabuła jest dopieszczona pod każdym względem, widać, że zbieranie materiałów zajęło autorowi sporo czasu, ale pewnie też sprawiło dużo przyjemności – w końcu przynajmniej w ten sposób mógł cofnąć się w czasie.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Życie jest piękne/La Vita e Bella



„To zwyczajna historia, ale trudna do opowiedzenia.
Jak bajka - jest trochę smutna, ale jest w niej też dużo radości”

Chwyta za serce, zapada w pamięć, bawi, uczy i wzrusza… 

Życie jest piękne, jeśli zawsze dostrzegamy jego jasną stronę („always look on the bride side of life”), jeśli nawet w najtragiczniejszym wydarzeniu potrafimy znaleźć coś, co nas pocieszy. Najbardziej kultowym optymistą w historii kina dla mnie chyba na zawsze pozostanie Guido Orefice, główny bohater przepięknego filmu w reżyserii Roberta Benigni (Roberto zagrał także główną rolę i zgarnął zresztą za nią Oscara).

„Życie jest piękne” to opowieść o miłości, poświęceniu i szczęściu, a także o Holokauście i tych wszystkich okrutnych rzeczach, związanych z II Wojną Światową. Pierwsza połowa filmu utrzymana jest w konwencji sielankowej, a jej akcja toczy się w jednym z uroczych toskańskich miasteczek – Arezzo, gdzie przybywa właśnie nasz bohater. Guido otrzymuje posadę kelnera i zakochuje się w dziewczynie imieniem Dora, którą zawsze nazywa księżniczką. Z ekranu bije frenetyczna wręcz radość, widz siedzi uśmiechnięty od ucha do ucha i podgląda pomysłowe zaloty biednego, acz sprytnego Guida. By zdobyć ukochaną zrobi parasol z poduszki, wjedzie na koniu na bankiet i będzie udawał ministra. Sielankową atmosferę podkreśla także znakomita muzyka Nicola Piovaniego, idealnie wkomponowująca się w poszczególne sekwencje filmu.

sobota, 10 sierpnia 2013

Wakacji część druga: Tossa de Mar



Najwięcej czasu w planowaniu wakacji zajął mi wybór miejscowości na Costa Brava, w której mieliśmy zamiar poleniuchować na plaży i pokąpać się w morzu. I tu pomocne okazały się być relacje innych blogerów, a także fora podróżnicze i nie tylko. Po przeczytaniu bardzo wielu wypowiedzi na starcie odpadło Lloret de Mar, czyli imprezowa stolica Costa Brava, a co za tym idzie głośne i zatłoczone miejsce, w którym nijak nie zaznalibyśmy spokoju. Do finału przeszły dwie miejscowości: Blanes i Tossa de Mar, i jak widzicie w tytule postu ostatecznie wygrała Tossa, a to dlatego, że podobne miały tam być ładne widoki i nie tak dużo ludzi. Niestety ceny hoteli w Tossie były trochę droższe niż w Lloret, ale postanowiłam nie mówić o tym chłopakowi, co by go za bardzo serce nie bolało ;) (musicie wiedzieć, że każdy wyjazd od początku do końca organizuję ja, i gdy już wiem, ile całość będzie kosztować, mówię dopiero memu M.)

Po tym krótkim wstępie wróćmy do miejsca, w którym ostatnio się rozstaliśmy. Jesteśmy na dworcu Estacio Nord w Barcelonie i wsiadamy właśnie do autobusu firmy Sarfa, jadącego do Tossy. Podróż zajmuje ok. godziny, a jak się siądzie po prawej stronie przy oknie (tzn. nie tej, po której siedzi kierowca), można podziwiać naprawdę ładne widoki. Przed Tossą mieliśmy przystanek w Lloret, gdzie ku mojej uciesze wysiadł prawie cały autobus, w tym bardzo głośna grupa Włochów :)
 
Pierwsze kroki kierujemy oczywiście do hotelu, by się zameldować. Rzucamy bagaże, wkładamy stroje, bierzemy ręcznik i biegniemy na plażę, a ta, niespodzianka, znajdowała się 150 metrów dalej :))) 

czwartek, 8 sierpnia 2013

„Kochanice króla” Philippa Gregory i o filmie słów kilka



„Musisz postępować tak, by odnosił wrażenie, że to on jest panem sytuacji. Daj mu się ścigać, lecz sama nigdy go nie goń. W sytuacjach kiedy możesz zrobić krok w jego stronę, lub uciec, zawsze uciekaj, lecz nigdy tak, by nie mógł Cię złapać.”

Kilka lat temu wybrałam się do kina na „Kochanice króla”, nie mając pojęcia, że film ów powstał na podstawie bardzo poczytnej powieści Philippy Gregory. Wrażenia? Podobało mi się. Był przystojny Eric Bana, świetne Natalie Portman i Scarlett Johansson, ciekawa fabuła, napięcie i iskry. Wczoraj skończyłam czytać literacki pierwowzór, myślę sobie: „obejrzę film i zobaczę, czy dużo pozmieniali”. No i siadam, oglądam, jestem znudzona, ziewam, no nie mogę tego zdzierżyć… Co oni zrobili z tą historią? Gdzie się podziały emocje? Co z panią Boleyn? Przecież miała być zołzą! Czemu ten ojciec tak poczciwie wygląda? Nie, nie, wszystko nie tak… I nie pomaga nawet obłędnie przystojny król. Reżysera trzeba wtrącić do Tower, niech pomyśli przez chwilę nad tym, co uczynił!

Ci, którzy czytali „Wieczną księżniczkę” znają kulisy małżeństwa Henryka VIII z Katarzyną Aragońską, infantką hiszpańską. Młody król był zafascynowany piękną i starszą od siebie szwagierką, która stała mu się partnerką zarówno w łożu, jak  i w polityce. Nic z tej zażyłości nie odnajdziemy już na kartach „Kochanic króla”. Henryk jest rozgoryczony z powodu braku męskiego potomka, syna, który zostałby w przyszłości umiłowanym władcą Anglii. W spłodzeniu dziedzica nie pomaga także wiek Katarzyny, która niebezpiecznie zbliża się do menopauzy. W tym czasie na dworze pojawią się siostry Boleyn: Maria i Anna, a ich zadaniem jest usidlić Henryka i zdobyć względy dla rodziny, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć zamierzony cel. Różne od siebie jak ogień i woda, ziemia i niebo, najpierw jedna, potem druga, są wpychane w ramiona króla, który jest przecież tylko mężczyzną… Zanim Anna straci głowę, a Henryk zwróci uwagę na bladolicą Jane Parker, wydarzy się niejeden skandal, będzie mrocznie i emocjonująco. I wiecie co, będziecie się bać, nawet jeśli dobrze wiecie, jaki będzie finał…

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Lipcowe sierotki



Lipiec, ach, lipiec! Lipiec był cudowny! 

Najpierw było dużo dużo pracy i wyczekiwania. Codziennie odliczałam dni i mówiłam wszystkim: słuchajcie, jeszcze tyle i tyle dni, i jadę na wakacje! A oni uśmiechali się i mówili: szybko zleci. I faktycznie tak było. A gdy już nadszedł piątek 19 lipca, wyszłam z pracy z bananem na ustach i tak już zostało do wczoraj. Dziś już niestety moja laba się skończyła, ale i tak co chwila coś mi się przypomina i się do siebie uśmiecham ukradkiem. A jakże trudno wrócić do pracy po urlopie! Jestem taka rozkojarzona! Pół dnia dziś spędziłam w pokoju koleżanki na plotkach, zamiast przy własnym biurku na pracy. I wiecie co? Chociaż wakacje były fantastyczne, to muszę przyznać, że stęskniłam się za wszystkimi i za codzienną rutyną pracy. Bo ja ją naprawdę lubię, tzn. pracę, nie rutynę. Z niespodziewaną radością zabrałam się dziś za liczenie wypłaty i już czekam na jutro. Tyle się dzieje wokół mnie! Tylko czas mógłby się na chwilę zatrzymać…

A jaką radość dziś miałam z wizyty w bibliotece! Nie byłam ponad 2 tygodnie! Stęskniłam się za zapachem książek i chodzeniem między regałami!

A teraz… żeby nie było, że w lipcu sierotek nie było, oto i one:

„Zapiski z małej wyspy” Bill Bryson ( w ramach czytania 100-ki BBC): miałam już do czynienia z Brysonem przy okazji lektury „Zapisek z wielkiego kraju”, czyli opowieści o Ameryce. Liczyłam więc na równie dobrą i zajmującą powieść. Niestety czekało mnie ogromne rozczarowanie. Bryson zbyt dużo miejsca poświęcił opisowi kolejnych odwiedzanych miejsc, a zbyt mało niuansom angielskiej kultury i stylu życia. Mówiąc krótko, liczyłam na opisy absurdalnych sytuacji, a nie na mało interesujący przewodnik. Może zapiski miałyby to dla mnie większą wartość, gdybym podążyła szlakiem autora, na razie niestety jest to niemożliwe, a książka sama w sobie okazała się być nudnawa. Ocena: 4,5/10.

sobota, 3 sierpnia 2013

Przeczytane na leżaku: „Nieznośna lekkość maślanych bułeczek”, „Mieć siedem lat" Alexander McCall Smith



Są takie książki, które dobrze czyta się bez względu na pogodę, nastrój czy miejsce. Może padać deszcz lub świecić słońce, możemy mieć doła lub wręcz przeciwnie: czuć się wspaniale, możemy jechać tramwajem, lecieć samolotem lub zakopać się w łóżku pod kocem. Są książki, które smakują równie dobrze bez względu na okoliczności. 

Alexander McCall Smith jest czarodziejem. Z humorem i nutką ironii opisuje relacje międzyludzkie w jednym z najpiękniejszych miast świata – Edyndburgu. 
O tym, że to wyjątkowe miejsce autor przekonał mnie już w pierwszym tomie, a z każdym kolejnym rozbudza tylko moją wyobraźnię i sprawia, że zaczynam snuć plany o wyprawie do tego magicznego miasta. I tak wyobrażam sobie, że odnajduję galerię Matthew, a w niej być może jakąś perełkę nierozpoznaną przez właściciela, na ulicy mijam Bruce’a, przekonanego, że patrzę na niego, bo mi się podoba, zmęczona zwiedzaniem wstępuję na kawę do Dużej Lou, gdzie wdaję się w dyskusję z właścicielką na temat miasta, a na koniec kroki kieruję na Scotland Street, gdzie nieśmiało przekraczam próg kamienicy numer 44 i rozglądam się ciekawie, zastanawiając się, co nowego u Pollocków.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Wakacji część pierwsza: Barcelona



„To miasto ma czarodziejską moc. Zanim się człowiek obejrzy, wejdzie mu pod skórę i skradnie duszę.”

Niedziela, 6 rano. Zaspani jedziemy na lotnisko. Zdajemy bagaż, przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa, pijemy w pośpiechu kawę, a właściwie ja piję, bo On niepijący. Lada moment wsiadamy do samolotu, i już czuję tę radosną ekscytację, która towarzyszy mi zawsze, gdy gdzieś jadę – obojętnie gdzie – blisko czy daleko. A teraz to będzie taka wspaniała wyprawa – na całe 11 dni, do wymarzonej Hiszpanii! Cofam się wstecz pamięcią do czasów, gdy przeglądając kolorowe pisma czytałam o Barcelonie i Costa Brava, oglądając kolorowe zdjęcia pięknego miasta i wody, w której chciałam się zanurzyć. A teraz mogę naprawdę tam pojechać! Cieszę się jak dziecko przed Gwiazdką.  

Lecimy, krajobraz zmienia się co chwila. Najpierw są pola, potem trochę chmur, a im dalej lecimy tym niebo jest czystsze i błękitniejsze. Próbuję czytać, ale za nic mi to nie wychodzi. Jak mogę się skupić na lekturze, skoro za oknem tyle się dzieje! Przeklinam, że siedzimy koło skrzydła i nie mogę robić pięknych zdjęć, bo pod nami piękne śnieżne szczyty, pilot mówi, że to Mont Blanc. Jestem zachwycona, patrzę, zamykam oczy, staram się zapamiętać ten widok na zawsze. 

Girona, południe. Żar bucha nam w twarz, tak – jesteśmy w Hiszpanii. No to teraz szybko do autobusu, który dowiezie nas do Barcelony.