„Herbata jest jak życie. Pierwsza filiżanka to młodość. Gorzka, pełna rozczarowania, które dostajesz od życia. To czas nauki i zdobywania doświadczenia. Drugi filiżanka to wiek dorosły. Wtedy umiesz korzystać z wiedzy, którą wcześniej zdobyłeś, zjadasz słodkie owoce nauki, zdobyte w młodości. Trzecia filiżanka to wiek dojrzały. Trochę gorzki trochę słodki, z kroplą miodu i rozgrzewającego imbiru.”

Czy Wy też myśleliście,
że Chiny to „smutny komunistyczny kraj z
uciskanymi obywatelami, którym zabrania się mieć więcej niż jedno dziecko”? A
może o uszy obiło się Wam, że w Pekinie jest 9 milionów rowerów? Jeśli tak, to
znaczy, że podobnie jak ja, macie błędne przekonanie o tym kraju…
Naczelna Blondynka
Polski tym razem zabrała mnie w podróż do Chin. To niezwykłe miejsce
przedstawiła poprzez pryzmat historii, kuchni i toalet. Można więc przeczytać o
życiu ostatniego cesarza i Rewolucji Kulturalnej, ale także o chińskiej kuchni
i najlepszej herbacie świata. Najbardziej zaskakuje jednak króciutki rozdział,
poświęcony toaletom:
„Była tam jedna okropna rzecz. Zdumiała mnie i chyba nigdy nie chciałabym przenieść jej do Polski. To chińskie toalety. Nie ma w nich w ogóle intymności. Toaleta to malutkie pomieszczenie, w którym obok siebie znajdują się w ziemi trzy dziury. Nie są one niczym od siebie oddzielone. Do środka wchodzą jednocześnie trzy osoby i tam się razem załatwiają. Ale to jeszcze nic. (…) Są gorsze toalety. Gdy pierwszy raz do nich weszłam, pomyślałam, że są fajne, bo przynajmniej są w nich ścianki odgradzające ludzi. Szybko zmieniłam zdanie. Zwrócił moją uwagę fakt, że w toaletach nie było dziur, tylko taki pojedynczy kanał biegnący wzdłuż kabin. Kucnęłam sobie nad tym korytem i nagle zobaczyłam, że tuż przed moimi oczami płynie to, co zrobiła Pani, która siedziała w kabinie powyżej. Kabiny muszą być ułożone pod kątem, aby to, co robi Pani na samej górze spłynęło na sam dół. Gdy ktoś siedzi na dole, ma więc przegląd wszystkiego, co zostało zrobione wyżej”.
„Blondynka w Chinach”
naszpikowana jest ciekawostkami i spostrzeżeniami autorki. Dużo tu porównań
chińskiego sposobu życia, odżywiania i myślenia z europejskim. Może nie powinno
się zestawiać ze sobą dwóch tak odmiennych kultur, ale uwagi Pawlikowskiej są
niezwykle celne i trudno się z nimi nie zgodzić. Bo czy nie żyjemy w pośpiechu,
nie jemy byle czego i niezbyt często myślimy pozytywnie? Ilu z Was może teraz podnieść
rękę i powiedzieć, że zdrowo się odżywia, regularnie ćwiczy i nie zamartwia niepotrzebnie? Podczas, gdy my Europejczycy, chodzimy do lekarza, by nas
wyleczył z choroby, Chińczycy preferuję profilaktykę i bardzo o siebie dbają
przez cały czas, a nie tylko wtedy, gdy
trzeba. Kobieta przed zajściem w ciążę specjalnie wzmacnia swój organizm, by
dziecko, które zostanie poczęte, urodziło się zdrowe i silne. Emeryci spotykają
się na łonie natury, by wspólnie ćwiczyć i grać w warcaby. Brzmi imponująco
prawda?
Szczególnie dużo
miejsca autorka poświęca księdze Tao autorstwa chińskiego myśliciela Lao Tse.
Mamy więc fragmenty tego niezwykłego dzieła i towarzyszące im refleksje
Pawlikowskiej. Po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu nad optymizmem i
podejściem do życia Blondynki. Nie wiem, czy można się nauczyć takiego sposobu
myślenia, ale jeśli tak, to bardzo chciałabym, by mi się to udało.
Pomimo tego, że lektura
„Blondynki w Chinach” sprawiła mi ogromną przyjemność, z niechęcią muszę przyznać,
że tym razem Blondynka „odpłynęła” o jeden raz za dużo. Chodzi mi oczywiście o
jej senne spotkanie z Konfucjuszem, które opisała w taki sposób, że no…miałam
ochotę przez chwilę rzucić książkę w kąt.
Irytujące okazały się też wyimaginowane rozmowy z Chińczykami, których
sensu nie mogę pojąć. To takie drobiazgi, które na tle całości, wydają się być
nieważne i czytelnicy Pawlikowskiej z pewnością do nich przywykli, ale
wspomnieć o tym trzeba, bo, a nuż, kiedyś się doczekamy i autorka bardziej
skupi się na rzeczywistości, a mniej na fantazjowaniu ;)
Tutaj możecie sobie
przeczytać wywiad z Beatą Pawlikowską, w którym opowiada o wrażeniach z Chin
właśnie, i pochodzi z niego także wyżej zamieszczone zdjęcie.
Ocena: 7/10.
Chiny zawsze mnie fascynowały. A kuchnia chińska - coś wspaniałego. Myślę, że książka mimo tych kilku drobnych wad spodoba mi się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No mnie właśnie to "odpływanie" strasznie irytuje u Pawlikowskiej, do tego stopnia, de odbiera całą przyjemność z lektury :-/
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy kiedyś się przemogę, cała reszta brzmi bardzo zachęcająco :-)
Pozdrawiam serdecznie!
Tego odpływania nie ma znowu aż tak dużo, np. niewiele go było w "Blondynce w zaginionych światach".
UsuńMoże kiedyś przeczytam, na razie nie specjalnie ciągnie mnie do Pawlikowskiej, aczkolwiek jestem ciekawa jej pisarstwa:)
OdpowiedzUsuńMam w planach tę książkę. Fragment o toaletach brzmi naprawdę koszmarnie. Ale kraj jako taki wydaje się bardzo interesujący :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki Pawlikowskiej, szczególnie te, które opowiadają o innym zakątku świata niż Amazonia :-)
OdpowiedzUsuńFaktycznie, jej "odpływania" bywają irytujące, ale da się je znieść.
Dopóki nie odpływa za bardzo, jest to całkiem znośne.
UsuńO rany, te toalety... szlak tylko dla zawodowców, chciałoby się powiedzieć. ;) Ja jakoś do tej pory z Pawlikowską do czynienia nie mialam, nie licząc kursu jęz. angielskiego. Za podróżnicze książki jej autorstwa też się w końcu kiedyś wezmę. :)
OdpowiedzUsuńNie potrafię się do Pawlikowskiej przekonać...
OdpowiedzUsuńNie przepadam za książkami podróżniczymi więc raczej po nią nie sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńO mamo, chyba podróżowałabym z nocnikiem. :P
OdpowiedzUsuńCo myślę o stylu autorki i jej, jak to ujęłaś, odpływaniu, to pewnie wiesz. Nie zmienia to faktu, że jak znajdę książkę w bibliotece, to i tak przeczytam. :P
Nie jestem miłośniczką literatury podróżniczej, ale moja siostra owszem i ona uwielbia Pawlikowską. Chomikuje niemal wszystkie jej dzieła. Nie wiem, czy akurat tę książkę ma, czy też nie, ale zapytam się jej.
OdpowiedzUsuńJak już chyba kiedyś pisałem, wolę Cejrowskiego od Pawlikowskiej, ale to też troszkę inne klimaty, inaczej opisują swoje podróże. I Pawlikowska też potrafi zainteresować, choć czytałem zaledwie kilka jej felietonów. W ogóle podróżnicze teksty czytam raczej rzadko, ale raz na jakiś czas jak najbardziej. A, że o Chinach ostatnio na studiach mnie "męczą", to może warto byłoby sięgnąć po coś lżejszego i przyjemniejszego ;)
OdpowiedzUsuńChiny to jakoś nie mój klimat, więc tym razem odpuszczam :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że nie do końca przepadam za tego typu książkami. Jestem typem osoby, która woli poznawać świat nie z książek, a z własnych doświadczeń i podróży :) Po takich książkach strasznie mam ochotę wybrać się na egzotyczne wakacje, a nie zawsze jest możliwość.
OdpowiedzUsuń