wtorek, 16 kwietnia 2013

„Blondynka w Chinach” Beata Pawlikowska, czyli trochę o historii, kuchni i... toaletach



„Herbata jest jak życie. Pierwsza filiżanka to młodość. Gorzka, pełna rozczarowania, które dostajesz od życia. To czas nauki i zdobywania doświadczenia. Drugi filiżanka to wiek dorosły. Wtedy umiesz korzystać z wiedzy, którą wcześniej zdobyłeś, zjadasz słodkie owoce nauki, zdobyte w młodości. Trzecia filiżanka to wiek dojrzały. Trochę gorzki trochę słodki, z kroplą miodu i rozgrzewającego imbiru.”

Przypomnijcie sobie wszystko, co usłyszeliście kiedykolwiek o Chinach, a potem sięgnijcie po publikację Beaty Pawlikowskiej.

Czy Wy też myśleliście, że Chiny to „smutny komunistyczny kraj z uciskanymi obywatelami, którym zabrania się mieć więcej niż jedno dziecko”? A może o uszy obiło się Wam, że w Pekinie jest 9 milionów rowerów? Jeśli tak, to znaczy, że podobnie jak ja, macie błędne przekonanie o tym kraju…

Naczelna Blondynka Polski tym razem zabrała mnie w podróż do Chin. To niezwykłe miejsce przedstawiła poprzez pryzmat historii, kuchni i toalet. Można więc przeczytać o życiu ostatniego cesarza i Rewolucji Kulturalnej, ale także o chińskiej kuchni i najlepszej herbacie świata. Najbardziej zaskakuje jednak króciutki rozdział, poświęcony toaletom:

„Była tam jedna okropna rzecz. Zdumiała mnie i chyba nigdy nie chciałabym przenieść jej do Polski. To chińskie toalety. Nie ma w nich w ogóle intymności. Toaleta to malutkie pomieszczenie, w którym obok siebie znajdują się w ziemi trzy dziury. Nie są one niczym od siebie oddzielone. Do środka wchodzą jednocześnie trzy osoby i tam się razem załatwiają.  Ale to jeszcze nic. (…) Są gorsze toalety. Gdy pierwszy raz do nich weszłam, pomyślałam, że są fajne, bo przynajmniej są w nich ścianki odgradzające ludzi. Szybko zmieniłam zdanie. Zwrócił moją uwagę fakt, że w toaletach nie było dziur, tylko taki pojedynczy kanał biegnący wzdłuż kabin. Kucnęłam sobie nad tym korytem i nagle zobaczyłam, że tuż przed moimi oczami płynie to, co zrobiła Pani, która siedziała w kabinie powyżej. Kabiny muszą być ułożone pod kątem, aby to, co robi Pani na samej górze spłynęło na sam dół. Gdy ktoś siedzi na dole, ma więc przegląd wszystkiego, co zostało zrobione wyżej”.

Musicie przyznać, że zrobienie swojego w takim miejscu jest ogromnym wyzwaniem. Ja, która mam awersję przed korzystaniem z wszelkich toalet publicznych, z pewnością bym uciekła z krzykiem.

„Blondynka w Chinach” naszpikowana jest ciekawostkami i spostrzeżeniami autorki. Dużo tu porównań chińskiego sposobu życia, odżywiania i myślenia z europejskim. Może nie powinno się zestawiać ze sobą dwóch tak odmiennych kultur, ale uwagi Pawlikowskiej są niezwykle celne i trudno się z nimi nie zgodzić. Bo czy nie żyjemy w pośpiechu, nie jemy byle czego i niezbyt często myślimy pozytywnie? Ilu z Was może teraz podnieść rękę i powiedzieć, że zdrowo się odżywia, regularnie ćwiczy i nie zamartwia niepotrzebnie? Podczas, gdy my Europejczycy, chodzimy do lekarza, by nas wyleczył z choroby, Chińczycy preferuję profilaktykę i bardzo o siebie dbają przez cały czas, a nie tylko wtedy, gdy trzeba. Kobieta przed zajściem w ciążę specjalnie wzmacnia swój organizm, by dziecko, które zostanie poczęte, urodziło się zdrowe i silne. Emeryci spotykają się na łonie natury, by wspólnie ćwiczyć i grać w warcaby. Brzmi imponująco prawda?

Szczególnie dużo miejsca autorka poświęca księdze Tao autorstwa chińskiego myśliciela Lao Tse. Mamy więc fragmenty tego niezwykłego dzieła i towarzyszące im refleksje Pawlikowskiej. Po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu nad optymizmem i podejściem do życia Blondynki. Nie wiem, czy można się nauczyć takiego sposobu myślenia, ale jeśli tak, to bardzo chciałabym, by mi się to udało.


Pomimo tego, że lektura „Blondynki w Chinach” sprawiła mi ogromną przyjemność, z niechęcią muszę przyznać, że tym razem Blondynka „odpłynęła” o jeden raz za dużo. Chodzi mi oczywiście o jej senne spotkanie z Konfucjuszem, które opisała w taki sposób, że no…miałam ochotę przez chwilę rzucić książkę w kąt.  Irytujące okazały się też wyimaginowane rozmowy z Chińczykami, których sensu nie mogę pojąć. To takie drobiazgi, które na tle całości, wydają się być nieważne i czytelnicy Pawlikowskiej z pewnością do nich przywykli, ale wspomnieć o tym trzeba, bo, a nuż, kiedyś się doczekamy i autorka bardziej skupi się na rzeczywistości, a mniej na fantazjowaniu ;)

Tutaj możecie sobie przeczytać wywiad z Beatą Pawlikowską, w którym opowiada o wrażeniach z Chin właśnie, i pochodzi z niego także wyżej zamieszczone zdjęcie.

Ocena: 7/10.

15 komentarzy:

  1. Chiny zawsze mnie fascynowały. A kuchnia chińska - coś wspaniałego. Myślę, że książka mimo tych kilku drobnych wad spodoba mi się.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. No mnie właśnie to "odpływanie" strasznie irytuje u Pawlikowskiej, do tego stopnia, de odbiera całą przyjemność z lektury :-/
    Nie wiem, czy kiedyś się przemogę, cała reszta brzmi bardzo zachęcająco :-)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego odpływania nie ma znowu aż tak dużo, np. niewiele go było w "Blondynce w zaginionych światach".

      Usuń
  3. Może kiedyś przeczytam, na razie nie specjalnie ciągnie mnie do Pawlikowskiej, aczkolwiek jestem ciekawa jej pisarstwa:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam w planach tę książkę. Fragment o toaletach brzmi naprawdę koszmarnie. Ale kraj jako taki wydaje się bardzo interesujący :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam książki Pawlikowskiej, szczególnie te, które opowiadają o innym zakątku świata niż Amazonia :-)
    Faktycznie, jej "odpływania" bywają irytujące, ale da się je znieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopóki nie odpływa za bardzo, jest to całkiem znośne.

      Usuń
  6. O rany, te toalety... szlak tylko dla zawodowców, chciałoby się powiedzieć. ;) Ja jakoś do tej pory z Pawlikowską do czynienia nie mialam, nie licząc kursu jęz. angielskiego. Za podróżnicze książki jej autorstwa też się w końcu kiedyś wezmę. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie potrafię się do Pawlikowskiej przekonać...

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie przepadam za książkami podróżniczymi więc raczej po nią nie sięgnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. O mamo, chyba podróżowałabym z nocnikiem. :P

    Co myślę o stylu autorki i jej, jak to ujęłaś, odpływaniu, to pewnie wiesz. Nie zmienia to faktu, że jak znajdę książkę w bibliotece, to i tak przeczytam. :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie jestem miłośniczką literatury podróżniczej, ale moja siostra owszem i ona uwielbia Pawlikowską. Chomikuje niemal wszystkie jej dzieła. Nie wiem, czy akurat tę książkę ma, czy też nie, ale zapytam się jej.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak już chyba kiedyś pisałem, wolę Cejrowskiego od Pawlikowskiej, ale to też troszkę inne klimaty, inaczej opisują swoje podróże. I Pawlikowska też potrafi zainteresować, choć czytałem zaledwie kilka jej felietonów. W ogóle podróżnicze teksty czytam raczej rzadko, ale raz na jakiś czas jak najbardziej. A, że o Chinach ostatnio na studiach mnie "męczą", to może warto byłoby sięgnąć po coś lżejszego i przyjemniejszego ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Chiny to jakoś nie mój klimat, więc tym razem odpuszczam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Przyznam szczerze, że nie do końca przepadam za tego typu książkami. Jestem typem osoby, która woli poznawać świat nie z książek, a z własnych doświadczeń i podróży :) Po takich książkach strasznie mam ochotę wybrać się na egzotyczne wakacje, a nie zawsze jest możliwość.

    OdpowiedzUsuń