poniedziałek, 25 lutego 2013

100 książek wg BBC: „Buszujący w zbożu” J.D. Salinger (jak zachwyca, jak nie zachwyca)



„Jeśli rzeczywiście interesuje was ta historia, najpierw pewnie chcielibyście usłyszeć, gdzie się urodziłem, jak spędziłem zasrane dzieciństwo, czym się zajmowali moi rodzice, zanim sobie mnie zafundowali, i wszystkie te bzdety jak z „Davida Copperfielda”, ale – uprzedzam z góry – nie mam zamiaru się w to wdawać.”

Przed każdym spotkaniem z klasyką mam lekkiego stresa. Dlaczego? Od książki, wpisanej do kanonu i zachwalanej przez wielu, oczekuje się wiele. I tak też jest w przypadku „Buszującego w zbożu”. Spodziewałam się, że ta historia na zawsze zapisze się w mojej duszy lub przynajmniej powali mnie na kolana. Tak się jednak nie stało.

Książka stanowi zapis trzech dni z życia szesnastolatka, samotnie włóczącego się po Nowym Jorku. Naszego bohatera właśnie wyrzucono z kolejnej szkoły i przed powrotem do domu postanawia pobyć trochę sam ze sobą. Wynajmuje pokój w hotelu, chodzi do nocnych klubów, spotyka się z była dziewczyną, której nawet nie lubi i snuje dużo rozważań.

„Sam jestem, samiutki z sobą samym...”

Jako, że narracja prowadzona jest z perspektywy Holdena, czytelnik poznaje rzeczywistość jego oczami, a może raczej jego ustami, bo chłopak nie dość, że wszystko krytykuje, to jeszcze nie lubi nikogo (no może poza młodszą siostrą i zmarłym bratem). Punktem wyjścia do zrozumienia sposobu myślenia Holdena jest dostrzeżenie granicy, pomiędzy światem dorosłych i dzieci. Bohater znajduje się na chwilę przed wejściem w dorosłość, jest zbuntowanym nastolatkiem, dostrzegającym panującą hipokryzję i konformizm, doceniającym niewinność i naiwność dzieci. Jest bezlitosny także wobec swojego pokolenia, obnaża zakłamanie i seksualność rówieśników. Holden jest na tyle wyobcowany, że marzy o ucieczce gdzieś daleko, gdzie panują inne zasady i wartości. Można nawet powiedzieć, że ma w sobie coś z Piotrusia Pana, bo najchętniej na zawsze pozostałby dzieckiem. Nie bez znaczenia jest też fakt, że Holden lubi jedynie swoją małą siostrę i brata, który zmarł jako dziecko, był więc jeszcze nieskażony obojętnością, właściwą dorosłym.

Głównym problemem tej książki jest to, że główny bohater jest strasznie denerwujący i nie sposób go polubić. Jego bezczelność, arogancja, a nawet wulgarność, wręcz rażą. Do tego ciągłe powtórzenia, zwroty typu „rzygać mi się chce”, zestawione razem z, bądź co bądź, celnymi uwagami, nijak do siebie pasują. Trudno mi wyobrazić sobie, by w głowie tak  rozpieszczonego gówniarza mogły się zrodzić jakieś głębsze myśli. Dla mnie Holden Caulfield jest po prostu niewiarygodny.

„Buszujący w zbożu” przez wiele znajdował się na liście książek zakazanych, jeden nauczyciel stracił nawet pracę przez omówienie tej lektury w szkole. Co ciekawe, wielu morderców zaczytywało się w powieści i poniekąd wzorowało na Holdenie, m.in. Mark David Chapman, zabójca Johna Lennona, przyznał, że „Buszujący w zboży” wywarł na niego ogromny wpływ. Czekając na policję wyciągnął swoją ulubioną książkę i zaczął czytać, wpisał też do niej zdanie: „This is my statement” i podpisał się jako Holden Caulfield.

Nawet jeśli nie jest to powalająca lektura, to wydaje mi się, że warto znać „Buszującego w zbożu”, choćby ze względu na towarzyszącą książce atmosferę skandalu.

„Niektóre rzeczy powinny by zostawać zawsze niezmienione. Żeby można je wpakować do jednej z tych wielkich oszklonych szaf i tak je przechowywać.”

Więcej na temat „Buszującego w zbożu” i jego związków z mordercami możecie przeczytać w tekście „Książka, która zabija” autorstwa Marty Tychmanowicz, który znajduje się tutaj.

Ocena: 7/10.

Właśnie skończyłam oglądać 85. ceremonię rozdania Oscarów. Udało mi się przez cały dzień nie poznać wyników, więc cieszę się, że mogłam rozkoszować się emocjami, związanymi z rozdaniem. Niespodzianek właściwie nie było i widzę, że moje typy się sprawdziły, nawet jeśli życzenia wyglądały troszkę inaczej. No, ale co oni tam wiedzą w tym Hollywoodlandzie...:P 

Sama gala była o niebo lepsza niż te z kilku poprzednich lat. Bardzo rozbawiły mnie Jennifer Lawrence i Adele. Pierwsza, bo się wywróciła, wchodząc na scenę, a druga swoją nieporadną i żywą przemową. Niekwestionowaną ulubienicą gali była Hushpuppy, która zachowywała się i wyglądała przeuroczo. Z kolei najbardziej wzruszyłam się, oglądając występ obsady „Nędzników". Świetnie sprawdził się też prowadzący, sypiący naprawdę fajnymi dowcipami. Ze smutkiem zauważyłam też jak ponaciągani są niektórzy celebryci... Z roku na rok socjeta Hollywood wygląda coraz gorzej. 

No i koniec oscarowej gorączki. Dobrze to czy nie?

24 komentarze:

  1. 'Buszujący w zbożu'... czytało się tę lekturkę nieco ponad rok temu.

    Nie wywarła na mnie jakiegoś ogromnego wpływu, lecz z całą pewnością w pamięci zapadła jako książka warta przeczytania.

    PS: Gratuluję wytrwałości w sprawie Oscarów, ja zaraz z rana 'oblookałem' kto co otrzymał. Nie mogłem wytrzymać dłużej :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależało mi, by obejrzeć galę bez spojlerów, więc te kilka godzin nie zrobiło mi już różnicy. Najgorzej, bo mogłam umilać sobie pracy przeglądaniem jakichkolwiek stron, więc w czasie przerwy czytałam książkę. Dobre i to :P

      Usuń
    2. Nie ma to jak pomysłowość - chyba zainspiruję się Tobą... zacznę nosić powieści do szkoły i będę je czytać na co nudniejszych lekcjach :P

      Usuń
  2. Dawno czytałam książkę Salingera. Jeszcze w czasach licealnych. Miałam wobec "Buszującego w zbożu" duże oczekiwania, a lektura okazała się całkiem zwyczajna.
    Nie wiem, jakie byłyby moje dzisiejsze wrażenia, ale wydaje mi się, że podobne. Powieść czytało się dobrze, ale nie odnalazłam w niej siebie, mimo iż byłam niemal rówieśnicą Holdena - tego wówczas oczekiwałam, stąd pewnie rozczarowanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie oscarowa gorączka nie ogarnęła, więc trudno odpowiedzieć mi na Twoje pytanie. Ale zgadzam się, że w Hollywoodlandzie niewiele wiedzą ;P
    Bardzo ciekawe co napisałaś o związku "Buszującego w zbożu" z niektórymi mordercami, z chęcią przeczytam artykuł, do którego podałaś link.
    Współczesnemu czytelnikowi trudno wyobrazić sobie, że jakaś książka może być na liście zakazanych...
    Nie wiem, czy kiedyś przeczytam "Buszującego...", ale mogę przyznać się, że na mnie książki należące do klasyki również często nie robią oczekiwanego wrażenia. Tak było np. z "Idiotą" Dostojewskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Idiotą" również się rozczarowałam, za co zresztą zostałam obrażona przez anonimowego komentatora, który napisał mi, że może odpowiednią lekturą dla mnie byłyby "Dzieci z Bullerbyn" :P

      Usuń
  4. "Buszującego w zbożu" czytałam w gimnazjum, czyli w czasach odleglejszych niż wypada się przyznać ;) i wtedy książka bardzo mi się podobała. Możliwe, że na 15-latce te wszystkie przekleństwa i jednocześnie głębokie myśli, plus cała ta samodzielność bohatera (chociażby ten hotel, czy nocny klub, dla mnie wtedy szczytem było pojechanie samej na Rynek na spacer) wywarło to duże wrażenie. Ale faktem też jest, że zapomniałam sporo, teraz, czytając Twoją recenzję, poczułam, że mogłabym to przeczytać raz jeszcze - ciekawe, jak ją teraz odbiorę?

    Chciałam opisać Holdena na moim egzaminie gimnazjalnym (miała być charakterystyka bohatera, którego chce się zobaczyć w kinie), ale ze stresu zapomniałam, jak się gość nazywał, a bez tego ani rusz .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow! Czytałaś "Buszującego..." w gimnazjum? Podziwiam. Ja wtedy czytałam po kilka razy każdy tom Harry'ego Pottera, zapominając, że istnieją w ogóle inne książki :P

      Usuń
  5. Do "Buszującego w zbożu" jakoś nigdy mnie nie ciągnęło właśnie przez antypatycznego bohatera, chociaż jestem ciekawa dlaczego tylu seryjnych morderców czyta tę książkę. Gali nie oglądałam, nawet we fragmentach, ale za to jak co roku poglądałam sobie piękne suknie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Styliści skrytykowali suknię Hathaway, a zachwalają Charlize Theron. I trzeba jej przyznać, że naprawdę wyglądała olśniewająco.

      Usuń
  6. Dobrze, że to koniec szału na Oscary, bo mnie już się nieco ten temat przejadł. Mój profesor od historii kina zawsze był wściekły jak ktoś mówił o Oscarach, bo według niego to nagrody warsztatowe i nie się czym podniecać :P

    Co do książki to wiele osób odebrało ją tak jak Ty, czyli bez fajerwerków. Mnie póki co jest nieznana, ale może kiedyś się przemogę i sięgnę po "Buszującego w zbożu". Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, obecnie Oscary nie są żadnym wyznacznikiem. Ale czego można się spodziewać, skoro kino z roku na rok coraz gorsze?

      Usuń
  7. Nie potrafię się przekonać do klasyki. Moje spotkanie z tym gatunkiem nie było całkiem udane, dlatego i po ,,Buszującego w zbożu'' nie sięgnę.
    Co do Oscarowej gali niestety nie miałam okazji oglądać i żałuje, ale jeśli chodzi o werdykt, to raczej był przewidujący.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Buszujący w zbożu" ciągle przede mną, choć przyznam, że chętniej przeczytałabym jakąś dobrą pracę na temat związku książki z mordercami, niż samą lekturę:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  9. też zawsze stresuje mnie obcowanie z klasyką, bo zawsze mam wrażenie, że powinna mi się podobać bardziej, niż faktycznie się podoba :)
    ja tam zaraz rano posprawdzałam kto co dostał :D Tarantino i Waltz cieszą najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, mnie też :) Z Hathaway też się bardzo cieszyłam :)

      Usuń
  10. Nie czytałem, ale słyszałem wiele pozytywnych opinii. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytałam dawno temu. U nas w Polsce się tak tego nie odbierze, jak w Stanach, gdzie przez wiele lat była to lektura zakazana i wiele zachodu przyszło ambitnym nauczycielom, by wprowadzić "Buszującego" do kanonu lektur. Mi się jednak bardzo podobał i uważam, że należy go znać - nawet jeśli się nie zrozumie fenomenu tej powieści, to należy poznać jedną z najważniejszych pozycji literatury amerykańskiej, która przysporzyła się zmianie światopoglądu społecznego.
    Oscary - cóż, było, minęło, a typy w gruncie rzeczy się sprawdziły, więc nie było zaskoczenia :) Szkoda, że Hobbit nie dostał statuetki. Ale za Tarantino, Waltza i Adele bardzo się cieszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że masz rację z tym, że w Polsce nie odbierzemy tej lektury tak jak Amerykanie. Dla nas to tylko kolejna ksiązka z kanonu, dla nich wiąże się z nią pewna historia, a to już dużo.

      Usuń
  12. Ja "Buszującego..." jeszcze nie czytałam, ale cały czas się czaję. W końcu warto poznawać klasykę. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytałam "Buszującego..." i miałam podobne odczucia jak Ty. Nie zachwyciła mnie ta książka, ale ze względu na szum jaki się wokół niej wytwarza, warto ją znać. Co do Oscarów, cieszę się, że statuetka powędrowała w ręce Jennifer Lawrence :) Była moją faworytką.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie wiesz czy można gdzieś obejrzeć całą galę? Występ ekipy z "Nędzników" jest przecudny! :)

    A "Buszującego..." czytałam na tyle dawno, że już średnio go pamiętam. =/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oglądałam na dailymotion.com, ale widzę, że dziś już nie ma całości. Nie pomogę Ci więc niestety.

      Usuń
  15. Czytałam to bardzo dawno temu, chyba w liceum i przyznam, że książka mi się podobała. Dziś nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego, ale być może do niej wrócę, by przekonać się, co wywarło na mnie takie wrażenie. Zresztą to ciekawy eksperyment może być: czy po latach będą nam się podobały te same książki?
    kolodynska.pl

    OdpowiedzUsuń