piątek, 1 lutego 2013

Kon-Tiki



W 1947 roku pięciu Norwegów i jeden Szwed wyruszyli w niezwykłą podróż. 4 lata później film dokumentalny, który w czasie niej powstał, został nagrodzony Oscarem. 

Thor Heyerdahl, zainspirowany legendą, mówiącą o tym, że Polinezja została zaludniona z Ameryki Południowej, a nie z Azji, jak wcześniej sądzono, postanawia udowodnić swoją teorię. Pisze nawet pracę na ten temat, której jednak nikt nie chce wydać. Przekonany o słuszności swojej tezy, decyduje się odbyć podobną podróż jak legendarny Kon-Tiki setki lat temu. I tak ląduje na tratwie z drzewa balsy, mając nadzieję pokonać 8000km w ciągu 100 dni. 

„Kon-Tiki” to norwesko-duński faworyt do Oscara, będący fabularną wersją wyprawy z 1947 roku. Reżyser do dyspozycji miał książkę, napisaną przez Thora Heyerdahla, a także wspomniany już oscarowy dokument. Jak mu to wyszło? Z pewnością widowiskowo i dość ciekawie. 

To, co można zarzucić „Kon-Tiki” to to, że jest to film dość nierówny. Pierwsza połowa niesamowicie wciąga i intryguje. Druga niestety jej nie dorównuje, choć teoretycznie powinna być bardziej interesująca, w końcu przedstawia już samą podróż. Stało się jednak tak, że to obserwowanie tego, jak teoria zrodziła się w głowie Thora, a także jego rozmów z wydawcami, a później poszukiwaniem członków ekspedycji, jest daleko bardziej zajmujące niż oglądanie sześciu facetów na tratwie. Wydawać, by się mogło, że na bohaterów czeka wiele niebezpieczeństw – jak się okazuje niekoniecznie. Mamy oczywiście przerażającą scenę z rekinem, w której krew się leje strumieniami, choć o wiele bardziej przeżyłam połknięcie ptaszka przez tę ogromną rybkę. Miłośnicy walk z żywiołem, będą więc zawiedzeni. Thor i spółka spokojnie wylegują się, czytają książki i trochę martwią. Koniec końców przepłynięcie takiej odległości (jak z Nowego Jorku do Moskwy) to nie lada gratka i to w dodatku na trawie bardzo podobnej do tej, na której przepłynął Kon-Tiki kilka wieków temu. Musicie więc przyznać, że nasi bohaterowie musieli być bardzo odważni i trochę stuknięci.

No dobra, koniec żartów. „Kon-Tiki” podobał mi się bardzo, napatrzyłam się na piękne zdjęcia szmaragdowej wody i idealnie błękitnego nieba, przepłynęłam kawał świata i przekonałam się, że jak się czegoś bardzo chce, naprawdę można to zrobić. Wystarczy tylko trochę chęci i dużo wiary, że to co się robi jest słuszne. 

oto ci szaleńcy

Pal Sverre Valheim Hagen, czyli filmowy Thor, trochę jest podobny do Ryana Goslinga, jest więc na kim oko zawiesić. No i gra naprawdę dobrze…

Tak sobie myślę, że może kiedyś jednak zobaczę Machu Picchu… Chęci mam dużo, a pieniądze jakoś się znajdą: wystarczy sprzedać dwie lodówki i ruszać. Tylko, że na razie nie dorobiłam się nawet jednej. Ale całe życie wciąż jeszcze przede mną.

Ocena: 7,5/10.

12 komentarzy:

  1. Na prawdę musieli być odważni i szaleni zarazem. Można ich tylko podziwiać.
    Tobie życzę abyś jak najszybciej dorobiła się tych lodówek, żeby spełnić swoje marzenie ;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Bardzo odważni i trochę stuknięci" - rany, ależ mi się podoba to sformułowanie! Choć rzeczywiście, coś w tym być musi:)
    W liceum czytałam książkę Heyerdahla o tej wyprawie, sporo rzeczy utkwiło mi w pamięci - nawet nie wiedziałam, że powstał film! Z chęcią bym go obejrzała, nawet mimo dłużyzn:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam ochotę na tę książkę, mam nadzieję ją gdzieś dorwać:)

      Usuń
  3. Ależ mam zaległości, ale sprawa jasna - praktycznie wcale nie interesuję się filmem i telewizją :(
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś nie byłam przekonana, ale tym podobieństwem do Goslinga mnie przekonałaś :P obejrzę z czystej ciekawości :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Widziałam ten wspomniany przez ciebie dokument. Świetny kawałek kina, emocjonujący, dobrze skrojony- obejrzyj, ciekawe. A ta nowa wersja mnie troszkę przeraża, no ale może kiedyś się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, obawiam się, że w obecnych czasach po sprzedaży dwóch lodówek, nie starczyłoby pieniędzy na taką wyprawę do Machu Picchu:( Jak to zrobił Pan Cejrowski, kiedy pierwszy raz wybierał się do dżungli. A tak poważnie, to chętnie obejrzę film:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, właśnie on mnie zainspirował :P Pewnie, by nie starczyło, trzeba by dorzucić jeszcze telewizor, to może choć bilet, bym kupiła;)

      Usuń
  7. No tak, obejrzę...napatrzę się...i co? Też będę chciała tam jechać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwsze słyszę! Ale lubię takie historie, napawają mnie ogromnym optymizmem :) Z chęcią obejrzę film.

    OdpowiedzUsuń
  9. Szkoda, że ten film dość nierówny. Trochę mnie to zniechęca, więc zastanowię się jeszcze, czy warto go oglądać.

    OdpowiedzUsuń