Oj, nie chce mi się
ostatnio, nie chce… Na krótko przed drugimi urodzinami bloga dopadło mnie
zwątpienie, czy warto dalej prowadzić to miejsce. Nadal dużo czasu spędzam
przeglądając Wasze blogi, ale do własnego nie mam już serca. Czasem zastanawiam
się, jaki sens ma marnowanie czasu na pisanie recenzji? Dodatkowo wpadłam w
coś, o czym pisała kiedyś Bigosowa, tzn. podczas czytania książki myślę, co by
o niej napisać i denerwuję się, gdy w głowie mam pustkę. Nie wiem, może to
jesień?
Pomimo licznych
wątpliwości jednak, zmobilizowałam się i przygotowałam przynajmniej sierotki
sumiennie.
Książkowe:
„Agnes
Grey” Anne Bronte: naprawdę chciałam napisać recenzję tej
książki, ale nijak mi ona nie szła… Mam wrażenie, że o „Agnes Grey” polscy
blogerzy napisali już chyba wszystko, a że ani mnie ta powieść nie powaliła,
ani zbytnio mnie nie wciągnęła, dałam sobie spokój z pisaniem na jej temat.
Książka napisana jest przystępnym językiem, na pewno jest ważna pod względem
obrazu pracy guwernantki i życia ziemiaństwa, i momentami była nawet
interesująca. Niestety tylko „nawet” i do tego rzadko. Ocena: 6/10.
„Brzoskwinie
dla księdza proboszcza” Joanne Harris: kolejne po
„Czekoladzie” i „Rubinowych czółenkach” spotkanie z Vianne Rocher i
czarodziejską mocą czekolady. Po 8 latach Vianne wraca do Lansquenet, małej
mieściny, której mieszkańcy nadal odczuwają zmiany, jakie nasza bohaterka
wprowadziła w ich życie. Lansquenet nie
jest już jednak tym samym miejscem, co kiedyś. Za rzeką założyli osadę muzułmanie, którzy nijak nie potrafią
porozumieć się z miejscowymi. Do tego wszyscy szeptają o tajemniczej Kobiecie w
Czerni, której twarzy nigdy nikt nie widział i której tożsamość owiana jest
tajemnicą. W „Brzoskwiniach dla księdza proboszcza” Joanne Harris przywołała
niepowtarzalny klimat „Czekolady” i stworzyła ciepłe, wlewające się prosto do
serca czytadło, do którego zawsze miło będzie mi wrócić. Autorka poruszyła
także problem fanatyzmu religijnego, braku porozumienia pomiędzy kulturami
Wschodu i Zachodu, i ciekawie opisała konflikty, z jakimi zmagają się
mieszkańcy niewielkich miast. Nie zabrakło też ducha nowoczesności w kościele,
czemu oczywiście sprzeciwia się stary Reynaud, który jak dobrze pamiętacie, nie
potrafił zaakceptować Vianne i jej Chocolaterie. Bardzo udana kontynuacja,
czekam na więcej! Ocena: 8/10.
„Kafka
nad morzem” Haruki Murakami: bardzo żałuję, że nie
napisałam o tej książce osobnego posta, no ale jakoś tak wyszło, że w tygodniu,
w którym ją czytałam nie miałam czasu na nic, a potem słowa mi uciekły i wrócić
nie chcą. Wiedzcie jednak, że dla mnie to książka genialna, taka, której
przenigdy nie zapomnę, która wryła się w moją duszę i do której na pewno
jeszcze wrócę! A jest dlatego, bo „Kafka nad morzem” to nie tylko ciekawa,
niebanalna fabuła, ale też wędrówka przez życie, do wnętrza siebie i własnych
wspomnień. Do tego surrealizm, który wielbię. No musicie przeczytać! Panie
Murakami, gdzie Pan do tej pory był, no gdzie? Ocena: 10!/10.
Książka
i film:
„Atlas
chmur”: będzie krótko, bo się wkurzyłam strasznie. Miało
być genialnie, a nie było, miałam się zachwycać, a się nie zachwycałam i to ani
książką, ani jej ekranizacją. Ja się pytam, o co chodzi z „Atlasem chmur”, bo
ja nie wiem? Kawał dobrej historii, owszem, ale nic poza tym… Jakoś nie
zostałam wgnieciona w fotel i nie miałam poważnych egzystencjonalnych
refleksji… Ocena: 8/10.
Filmowe:
„Słaby
punkt”: czyli Hopkins vs. Gosling. Ten pierwszy z
premedytacją zabija żonę, a drugi jest cwaniakowatym prokuratorem, który obsesyjnie
stara się wsadzić go za kratki. Gra aktorska na najwyższym poziomie, czy po
tych aktorach zresztą można się spodziewać czegoś innego? Reżyser delikatnie
wodzi widza za nos, dzięki czemu napięcie trzyma od początku do końca. Kilka
zarzutów jednak mam (np. spłycenie fabuły), stąd ocena jaka jest, taka jest.
Ocena: 7/10.
„Radio
na fali”: jeśli lubicie angielskie poczucie humoru, klimat
lat 60. i na dźwięki rock’n’rolla nogi wam się same rwą do tańca, musicie
obejrzeć ten film! Fabuła kręci się wokół niepoprawnego politycznie radia,
które nadaje nielegalnie z łodzi. Oczywiście bardzo nie podoba się to
brytyjskiemu rządowi, który próbuje wykosić konkurencję BBC. Za kamerą stanął
Richard Curtis, twórca takich hitów jak „Dziennik Bridget Jones”, „To właśnie
miłość” i „Notting Hill”. I tak świetny scenariusz ubarwiła plejada gwiazd,
wśród których m.in. Bill Nighy, Philip Seymour Hoffman i Kenneth Branagh.
Ocena: 8/10.
„Żona
na niby”: kolejna komedia romantyczna, z którą bardzo miło
spędziłam czas. Tematyka oklepana, ale w wykonaniu uroczej Jennifer Aniston i
nawet zabawnego Adama Sandlera (piszę nawet, bo nie lubię dziada) wyszło bardzo
sympatycznie. Do tego piękne zdjęcia Hawajów, słowne przepychanki i morał na
koniec. Dużym plusem produkcji są młodzi aktorzy Bailee Madison i Griffin Gluck. Ocena: 7/10.
„Krudowie”: no ja nie wiem,
czy w stosunku do animacji mam klapki na oczach, czy faktycznie tak fajne
ostatnio powstają, bo znowu mi się podobało, i to bardzo! Twórcy całkowicie oczarowali
mnie pod względem wizualnym, bo nagle zamarzyłam, by przenieść się w czasy
prehistoryczne i zobaczyć tak piękną, nieskażoną ludzkim działaniem krainę.
Krudowie to sympatyczna rodzinka, która przetrwała dzięki przestrzeganiu
zasady: wszystko, co nowe, oznacza śmierć! Podczas gdy wszyscy sąsiedzi
zginęli, nasi bohaterowie spokojnie siedzieli w jaskini i powtarzali codziennie
te same czynności, aż do znudzenia…no właśnie! W końcu Eep, czyli córka,
zbuntowała się i wyszła nocą z jaskini, by popatrzeć na gwiazdy. Ta niepozorna
spowodowało oczywiście szereg nieprzewidzianych zdarzeń :)
„Krudów” bez cienia wątpliwości polecam wszystkim, dynamiczna i ciekawa fabuła,
przesympatyczni bohaterowie, śliczne zdjęcia, no po prostu trzeba obejrzeć!
Ocena; 8,5/10.
„Ruchomy
zamek Hauru”: kiedyś byłam wielką fanką anime i
oglądałam je nałogowo, tak jak teraz seriale. Ostatnio po wpływem sentymentu
włączyłam zachwalany film wybitnego twórcy japońskich filmów animowanych –
Hayao Miyazakiego. „Ruchomy zamek Hauru” ma wszystko to, co w anime uwielbiam:
magię, niepowtarzalność, realizm magiczny, nietuzinkowych bohaterów i
niesamowite przyciąganie, od którego nie sposób się wyzwolić. Poprzez
historię 18-letniej Sophie, która zostaje zmieniona przez wiedźmę w staruszkę,
Miyazaki opowiada niezwykle mądrą historię o poszukiwaniu swojego miejsca na
ziemi, miłości, odwadze i przyjaźni. Miejsce akcji bardzo przypominało mi Austrię
lub Szwajcarię, które w wersji animowanej wyglądały zresztą bardzo nęcąco.
Cudownie u Miyazakiego rzeczywistość miesza się z magicznością. Niezwykły film.
Ocena: 9/10.
Podsumowanie:
Książka
miesiąca: „Kafka nad morzem” Harukiego Murakamiego
Przeczytane ponownie: „Złodziejka książek” Markusa
Zusaka
Ilość
przeczytanych książek: 10.
Obejrzane ponownie: „Pożyczony
narzeczony”, „Złap mnie, jeśli potrafisz”
Ilość
obejrzanych filmów:
11.
Serialowo:
obejrzałam
znakomity mini serial „Political Animals”,
który powinniście obejrzeć, jeśli fascynują Was kulisy amerykańskiej gry o
władze; poza tym cieszę oko nowymi sezonami „The Good Wife” i „The
Paradise”. Reszta miesiąca upłynęła mi pod znakiem nowości, o których już
Wam zresztą pisałam :)
No i tak dobiegliśmy do
końca, zapraszam w niedzielę na urodzinowy post i rozwiązanie konkursu.
Spokojnie, może to przesilenie jesienne. Nie poddawaj się, lubię do Ciebie zaglądać;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeż czasem miewam takie myśli i ostatnio doszłam do wniosku, że nic na siłę. Nie mam czasu/siły/ochoty czegoś na blogu opisywać to tego nie robię, bo szybko bym się zniechęciła. Mam nadzieję, że nie zrezygnujesz z pisania bloga, bo to jeden z moich ulubionych. Aha i też mam czasami tak jak napisała Bigosowa :) Sporo Ci się udało przeczytać i obejrzeć w tym miesiącu :) Od "Kafki nad morzem" zaczęła się moja miłość do Murakamiego. "Koneser" też był dla mnie najlepszych filmem tego miesiąca :)
OdpowiedzUsuńMuszę się przerzucić na takie myślenie:) Najwyżej sierotki się rozrosną :P
UsuńBardzo, ale to bardzo nie chciałabym, żebyś przestała prowadzić ten blog! Za każdym razem, kiedy tu zaglądam, wiem, że znajdę tu inspirację, kolejny dobry tekst, cokolwiek, co mi przypadnie do gustu. Tak więc - nie rób mi tego!
OdpowiedzUsuńCieszy mnie twoja opinia o kolejnej powieści Harris, bo sama mam ją w planach i byłoby dobrze, gdybym się na niej nie zawiodła:) Do Murakamiego nie mam serca - być może omija mnie coś niesamowitego, ale nie potrafię się przemóc po "Norwegian wood". "Żonę na niby" będę omijać szerokim łukiem, bo nie trawię ani Aniston, ani Sandlera, a już w ogóle w jednym filmie :D Skusiłabym się natomiast na "Radio na fali". Kreskówki ostatnio mnie nie kręcą - w ogóle nie wiem, co się ze mną dzieje! :D
Pozdrawiam serdecznie:)
Karolino, nawet nie wiesz, jak miło czytać mi te słowa:) Zwłaszcza, że sama masz tak fajnego i inspirującego bloga - dziękuję bardzo!
UsuńKażdy ma takie chwile zwątpienia, więc musisz przeczekać tylko ten zły okres a wszystko się ułoży na nowo. Trzymam za ciebie w kciuki. I nie rezygnuj z bloga, bo jest on znakomity.
OdpowiedzUsuńJa czytam więcej niż recenzuję i też trochę mnie to dobija, niemniej bloga nie wyobrażam sobie zostawić...
OdpowiedzUsuńO nie, tylko nie kryzys blogowy! Zapewne żaden czytelnik nie wpłynie na Twoją decyzję, ale i tak namawiam do dalszego pisania recenzji i nie tylko. Bardzo lubię do Ciebie zaglądać :)
OdpowiedzUsuńZ "Atlasem chmur" też mam zagwozdkę, bo wszędzie trąbią jaka to cudowna i niezwykła historia, a jak czytam recenzje na blogach to okazuje się, że większość osób jest rozczarowana. I teraz sama nie wiem czy sięgać po książkę, czy sobie odpuścić.
Czytać, czytać i przekonać się samemu - to moja dewiza:)
UsuńNa pewno całkiem nie zamknę bloga, nie ma takiej opcji, może będzie mnie na razie trochę mniej, a może mi lada dzień przejdzie i znów będzie jak dawniej. Zobaczymy :)
Trzymam za słowo :)
UsuńMam dokładnie te same odczucia odnośnie "Atlasu chmur" i "Angnes Grey". A co do "Ruchomego zamku Hauru", to jest to adaptacja książki Diany WYnne Jones, o której kiedys pisałam.
OdpowiedzUsuńAle jak to nie masz serca do bloga?! O nie! Ja uwielbiam Twoje recenzje, bardzo ładnie piszesz i chciałabym, żebys to kontynuowała!
Mam nadzieję, że to chwilowy brak sił i niedługo wrócę z nowymi pomysłami :)
UsuńW pierwszym akapicie napisałaś również o mnie. Ale ja staram się o tym nie myśleć i jednocześnie nie robić nic na siłę - o przeczytanej książek zaczynam pisać najczęściej po jakimś tygodniu, z filmami podobnie; robię to tylko wyłącznie dla przyjemności ;D
OdpowiedzUsuńI chyba muszę podobnie zacząć myśleć, w końcu nie stoją nade mną żadne wydawnictwa czekające na recenzje... Czytam, co chcę, pisać, więc chyba też nie mogę, jak i kiedy mi pasuje :)
UsuńJesli czasem watpie w sens pisania bloga, przekonuje sie, ze robie to dla siebie. Aby cwiczyc warsztat, zebrac mysli, zrobic cos kreatywnego. Zniechecenie przechodzi od razu ;)
OdpowiedzUsuńRównież polecam "Krudów". Bardzo sympatyczna animacja;)
OdpowiedzUsuń"Atlas chmur" mi się podobał (zarówno książka, jak i film) Nie nazwałabym tej powieści genialnym dziełem i nie miałam po lekturze/seansie poważnych egzystencjalnych refleksji...ale książka zdecydowanie wyróżnia się swoją formą i zdolnością jej autora do snucia bardzo różnych historii.
Ależ mam chrapkę na Murakamiego! Już wszyscy zdążyli się tak go nachwalić, a ja do tej pory nie miałem okazji go czytać. Strasznie mnie kusi, żeby wreszcie sprawdzić co ma do zaoferowania :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! W sensie, co do tego Murakamiego! Przeczytałam w podobnym czasie i teraz tylko czeka na jakiś właściwy tekst, aż się wszystko ułoży w słowa...
OdpowiedzUsuńMagia, magia jakaś!
I jak cudna ta magia na dodatek...
Usuń"Agnes Grey" Bardzo mi się podobała, a co do Murakamiego, to muszę wreszcie przeczytać coś z jego starszego repertuaru. A co do kryzysu blogowania, to może faktycznie lepiej zrobić sobie przerwę niż robić coś wbrew sobie i znienawidzić to do końca. Wywieś kartkę "Zaraz wracam" i wróć pełna gotowości i siły ;) Tylko masz wrócić, bo nie wyobrażam sobie, żeby tego bloga nie było (obok Miasta Książek Kulturalny Misz-Masz jest dla mnie synonimem klasy i wyrafinowania w książkowej blogosferze).
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za te miłe i budujące słowa:) Może faktycznie potrzebuję chwili odpoczynku od bloga.
Usuń„Ruchomy zamek Hauru” jest wspaniały! A poza tym to nie łam się! Jakby to było bez ciebie, no jak? Pomyśl o mnie, która tak lubi zaglądać na Twój blog!!! Odpocznij, zajmij się czymś innym, naładuj bateryjki, a wszystko zaraz nabierze nowych kolorów :)
OdpowiedzUsuń10 na 10! Aż mi się śpiewać chcę. :) Uwielbiam zachwyty nad Murakamim. :D
OdpowiedzUsuńJak Cię najdzie ochota na porzucenie bloga, to pomyśl ile razy dzięki Tobie obejrzałam świetny film i ile razy zachęciłaś mnie do przeczytania jakiejś książki. Nie rób mi tego!
Może warto zrobić sobie przerwę blogową na dzień, albo tydzień? :) Wtedy wraca się z nową energią. Motywacją do pisania może być też zmiana wyglądu bloga.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że gdzieś odnajdziesz zapał do pisania i nie zostawisz blogosfery! :)
Mnie podobne zwątpienie dopadło przed ostatnią sesją, kiedy byłam strasznie zmęczona wszystkim. Pomogła lekka zmiana tematyki :))
OdpowiedzUsuńZ "sierotek" mam zamiar przeczytać Agnes Grey, bo to jedyna wydana książka sióstr Bronte, której nie mam, ale raczej nie spodziewam się czegoś lepszego niż Jane Eyre. Chętnie sięgnęłabym też po "Brzoskwinie...", Murakamiego oczywiście, "Atlas chmur" (a mnie ekranizacja właśnie wbiła w fotel :D)... czyli wszystkie? Rany, ale miałaś miesiąc :D
Obyś jednak nie zarzuciła prowadzenia bloga, bo naprawdę lubię tu wpadać i czytać, co masz do przekazania :) Zawsze dowiaduję się czegoś nowego, ciekawego. Może więc wystarczy krótki urlop? ;)
OdpowiedzUsuńMam zamiar przeczytać i obejrzeć "Atlas chmur", przeczytać "Kafkę nad morzem" i zobaczyć "Radio na fali".
Pozdrawiam! :)