Znany chirurg plastyczny, Robert Ledgard, którego żona spłonęła żywcem, popada w obłęd i stara się stworzyć wytrzymałą na ogień powłokę ludzkiego ciała. W tym celu przeprowadza eksperymenty na młodej kobiecie – Verze, którą więzi w swoim domu i przemienia stopniowo w żywy obraz zmarłej żony. Początkowo widz jest zdezorientowany, na ekranie pojawia się kobieta, odziana w dziwny kombinezon i generalnie nie wiadomo, o co chodzi. Dopiero po jakimś czasie całość zaczyna się układać, a prawda, która do nas stopniowo dociera, jest bardziej nieprawdopodobna niż najzmyślniejsze kłamstwo.
Fabułę naprawdę trudno jest streścić, nie zdradzając niczego, dlatego poprzestanę na powyższym. Jako, że historię poznajemy niechronologicznie, możemy sami próbować poukładać wszystkie elementy. Zagadki i nieoczekiwane zwroty akcji sprawiają, że film się bardzo dobrze ogląda. Nawet jeśli ktoś niespecjalnie lubi czy rozumie Almodovara, to tutaj może znaleźć coś dla siebie. Jest to thriller, który dostarczy dreszczyka emocji i wywoła nieodparte wrażenie, że reżyser nie jest normalny. Duży plus dla Antonio Banderasa, który rewelacyjnie wcielił się w postać, ogarniętego obsesją bezwzględnego Roberta.
„Skóra, w której żyję” porusza także problemy etyczne, moralne, społeczne. Film jest w pełni almodovarowy, przewijają się w nim znane z twórczości Hiszpana motywy, pełno w nim perwersji, erotyzmu i groteski. Muzyka jest hipnotyzująca, od Conchy Buiki, śpiewającej na weselu, oczu oderwać nie mogłam. Nieskromnie dodam, że byłam na jej koncercie w ubiegłym roku ;) Concha wystąpiła we Wrocławiu w ramach festiwalu Ethno Jazz Festival.
Oglądając, myślałam sobie, jak cudownie byłoby, gdyby Almodovar zekranizował jakąś książkę Somozy. Tak sobie myślę, że to jedyny reżyser, który dałby radę. „Skóra, w której żyję” to obowiązkowa pozycja dla każdego kinomana. Perwersja w najlepszym wydaniu.
Ocena: 9,5/10.
Film z kategorii - trzeba zobaczyć!
OdpowiedzUsuń