Narratorem i głównym bohaterem filmu jest Olivier, utalentowany rysownik. Mężczyzna wciąż wraca do przeszłości, wspomina ojca, który dopiero po śmierci matki, ujawnił swój homoseksualizm i wkrótce potem zmarł. Hal nie tylko przyznał, że jest gejem przed sobą i całym światem, ale też znalazł szczęście u boku znacznie od niego młodszego Andy’ego. I choć przez całe niemalże życie wiedział on, że pociągają go mężczyźni, odważył się być szczęśliwy dopiero, gdy został wdowcem. Olivier dochodzi do wniosku, że choć człowiek przez wiele lat szuka odpowiedzi na to, kim jest, to dopiero na starość jest w stanie odnaleźć i pogodzić się z własnym „ja”, a wtedy jest już zazwyczaj za późno na spełnianie marzeń i bycie zwyczajnie szczęśliwym.
Olivier jest melancholikiem, który nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie, jest też niezrozumiany przez rówieśników. Nieśmiało wyznaje, że on ma czas na smutek i na spojrzenie w głąb siebie, podczas, gdy pokolenie jego rodziców przeżyło wojnę i tego czasu nie miało. Nawet spotkanie Anny, francuskiej aktorki, nie przynosi Olivierowi wytchnienia. Ich związek rozwija się powoli, ona wciąż podróżuje między miastami, a on wraca myślami do dzieciństwa i do nieszczęśliwego małżeństwa rodziców. Ojcu mężczyzny lekarz powiedział, że homoseksualizm to choroba, którą można wyleczyć. Uleczeniem miała być Georgia, matka bohatera. Hal z bycia gejem jednak nie wyzdrowiał, przez co unieszczęśliwił nie tylko siebie, ale też rodzinę.
W „Debiutantach” w interesujący sposób przeplata się ze sobą przeszłość i teraźniejszość. Wszechobecny jest wątek przemijania, refleksji nad tym, co minione i utracone. To, co było i to, co jest, jest porównane poprzez zestawienie zdjęć słońca, gwiazd, prezydenta, filmów z 1955 roku z tymi z 2003. Olivier smutek i brak wiary w to, że szczęśliwym można być dłużej niż przez chwilę, wyniósł z domu. Siebie postrzega poprzez związek rodziców, który odcisnął na nim piętno.
Film przedstawia prawdziwe do bólu życie. Bez zbędnych upiększeń. Reżyser smutek przeplata ze śmiechem, a całości dopełnia nastrojowa muzyka. Jest to historia smutku, tak uporczywie rysowana przez Oliviera. Dobre kino i znakomita obsada. Pomysłowy montaż. Czysta przyjemność.
Ocena: 8/10.
Film zachęcający ale troszkę się boję, że wpadnę przez niego w mój emo nastrój, z którego dopiero co się wygrzebałam... Ale może mimo to zaraz obejrzę... Mam czas, bo jestem przeziębiona xD
OdpowiedzUsuńNo film jest melancholijny, ale warto obejrzeć ;)
UsuńMnie się tak średnio podobało:/
OdpowiedzUsuńDzisiaj zdecydowanie nie dla mnie - mam taką małą tradycję, że w piątek wieczorem na poprawę humoru zawsze oglądam coś lekkiego :) Ale jutro - wyspana i zdolna do myślenia - chętnie się za nim rozejrzę! (Zresztą nie tylko za nim, bo podejrzałam w poście podsumowującym 2011 rok, że według ciebie warto zobaczyć "Melancholię", a od jakiegoś czasu mam na nią straszną ochotę! :)). Miłego wieczoru!
OdpowiedzUsuń"Melancholia" jest bardziej depresyjna niż "Debiutanci". Ja w piątki też typowo rozrywkowo podchodzę do tematu, wczoraj "Władcę pierścieni" oglądałam na TVN ;)
OdpowiedzUsuń