czwartek, 5 kwietnia 2012

„Zaginiony symbol” Dan Brown, czyli Robert Langdon na tropie sekretów masonerii


Książki Dana Browna niebezpiecznie wciągają. Niemalże się je połyka. Nie oznacza to jednak, że to dobra literatura. „Kod Leonarda da Vinci”, „Anioły i demony”, „Zaginiony symbol” to jedynie poprawnie napisane czytadła, które nie zapadają w pamięć i rażą schematycznością.

Robert Langdon zostaje wezwany do Waszyngtonu, by wygłosić odczyt w Kapitolu. Okazuje się jednak, że został zwabiony w pułapkę. W sali, w której miało się odbyć przemówienie, Robert znajduje odciętą dłoń, na której wymalowano tajemnicze symbole. Domyśla się, że dłoń należy do jego przyjaciela – Petera Solomona, znanego masona. Aby ocalić życie Solomona, Langdon musi wskazać miejsce ukrycia starożytnego portalu, największej tajemnicy masońskiej. W rozwiązaniu zagadki pomaga bohaterowi piękna pani fizyk, prowadząca przełomowe dla ludzkości badania. Kobieta jest jednocześnie siostrą Solomona. Żeby ulubiony znawca symboli nie miał zbyt łatwo, do sprawy miesza się CIA, a na każdym kroku czyhają pułapki.

Sięgając po „Zaginiony symbol” byłam nastawiona na rozrywkę i to właśnie dostałam, dlatego nie mogę powiedzieć, bym była zawiedziona. Książkę czyta się szybko i wciąga już od pierwszych stron. Język jest prosty, a zdania krótkie, co skutecznie buduje napięcie. Poza śledzeniem wydarzeń, „słuchamy” też myśli poszczególnych postaci, co pomaga lepiej je poznać i zrozumieć.

Czytając nie mogłam pozbyć się wrażenia, że skądś znam Mal’akha. Opisy go dotyczące, działania przezeń podejmowane, przypomniały mi Sylasa, zakonnika albinosa z „Kodu”. Podobieństw zresztą jest więcej, a „Symbol” realizuje schemat, który Brown ustanowił, pisząc „Kod”. Nie ma tu niczego, co mogłoby zaskoczyć. Oto Robert Langdon zostaje oderwany od codzienności i zmuszony do rozwiązania zagadki. Jest oczywiście genialny i na swojej drodze spotyka samych super inteligentów, którzy albo są jego wrogami albo pomocnikami. Wszystkie symbole świata zna lepiej niż pacierz, co przyczyni się do ocalenia ludzkości i przy okazji odkrycia kilku sekretów masonerii. On i Katherine wyraźnie mają się ku sobie i kto wie, czy nie będą razem. Zakończenie jest niby pełne patosu, chociaż wydaje się być miałkie i dość słabe. Nie odpowiada należycie na zadane w powieści pytania. Reasumując, wtórność „Symbolu” drażni, z drugiej strony jestem skłonna zrozumieć Browna. Bo skoro raz wypróbowany schemat się sprawdził, czemu nie zastosować go znowu, jeśli przynosi zyski?

W tle akcji można dowiedzieć się trochę o Waszyngtonie i masonerii. Naturalnie nie wszystko jest prawdą, dlatego nie ma się, co za bardzo wkręcać. Polecam, jak ktoś ma ochotę na dobry kryminał.

Ocena: 6/10.

4 komentarze:

  1. Lektura ciągle przede mną, książka stoi na półce... A ja mam ciągle niesmak, bo co prawda oglądałam tylko filmy, ale Kod i Anioły i Demony kończą się tak samo - złoczyńcą jest ten, który wcześniej był przyjacielem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że trochę poszedł na łatwiznę, ale w sumie Brown to Brown. Bardzo dobrze się go czyta.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubiłabym tego autora gdyby nie te wszystkie wątki związane z Kościołem. Właściwie zgadzam się ze stwierdzeniem, że jego książki są dobre, ale nie zapadają na długo w pamięć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dan Brown powtarza po raz kolejny swój stały schemat, jednak mimo wszystko jestem pewna, że przeczytam tę książkę.

    OdpowiedzUsuń