Po miesiącach oczekiwania
w końcu przyszedł dzień koncertu Michaela! Jadąc, bałyśmy się z M., że coś się
nie uda, że pociąg będzie miał opóźnienie, będzie burza, koncert niefajny, itp.
Tymczasem wyjazd udał się nam o wiele lepiej niż sobie wymarzyłyśmy. Na miejsce
dotarłyśmy planowo, a Gdańsk powitał i pożegnał nas pięknym wiosennym słońcem. Co
do samego koncertu, to... lepiej być nie
mogło!
Hala Ergo Arena wywarła
na mnie pozytywne wrażenie, chociaż wydaje mi się, że wrocławska Hala Stulecia
nie ustępuje jej wielkością. Przy wejściu ochrona sprawdziła nam torebki, jak
się okazało na płytę przed sceną nie można było wnosić aparatów
fotograficznych, a że aparat w telefonie mam dziadowski, to nie udało mi się zrobić
Michaelowi zdjęcia:( Na miejscy byłyśmy
już po 19, szybko zajęłyśmy miejsca i czekałyśmy na występ Naturally 7, który
miał się rozpocząć o 20.00. Chłopcy z zespołu rozruszali publiczność, wszyscy
świetnie się bawili, bez względu na wiek. Niesamowicie było patrzeć, jak 10
tysięcy osób w różnym wieku, na hasło „jump” zaczyna skakać. Każdy oczywiście w
swoim rytmie, ale to nieważne, bo publiczność już w momencie występu supportu bawiła
się i śmiała, oczekując na gwiazdę wieczoru.
I don’t do concerts, I do parties
Punktualnie o 21.00
widzowie zaczęli klaskać, napięcie, przed pojawieniem się Michaela na scenie,
rosło z każdą minutą. Po jakiś 5 minutach na kurtynie pojawił się
charakterystyczny napis MB i rozległy się pierwsze dźwięki „Cry me a river”, można było dostrzec
także cienie postaci, znajdujących się za kurtyną. W tym momencie zaczęłam już
szaleć, a gdy po chwili Michael pojawił się na scenie, rozpłakałam się i uspokoiłam
się dopiero pod koniec drugiej piosenki, która była jakby całkowicie poza mną,
bo w ogóle jej nie pamiętam. Trzecim z kolei utworem było „Everything”, które rozruszało publiczność, po poprzednich
melancholijnych utworach. Moment i ludzie zaczęli biec pod scenę, a za nimi
służba porządkowa ;)
Między kolejnymi
piosenkami, Michael dużo żartował, opowiadał o sobie i o członkach zespołu. Śmiałysmy
się z M. w głos, gdy Michael, przedstawiając jednego z muzyków powiedział: „He’s
a prostitute...really he’s a slut. He has children everywhere”. Po czym na
telebimie pojawiło się zdjęcie z jakąś setką dzieci.
Poza utworami własnymi Kanadyjczyk
wykonał też znane covery jazzowe, a także trzy piosenki Michaela Jacksona i „Twist
& Shout” Beatlesów. Nawet nie wiem kiedy, Michael zbiegł ze sceny w tłumie
ochroniarzy i zaczął podążać na środek płyty, gdzie zresztą siedziałam. Niewiele
myśląc, rzuciłyśmy z M. wszystko, zapominając nawet o torebkach, i pobiegłyśmy
w stronę wokalisty, nagle patrzymy, a za nami powstała, nie wiadomo kiedy,
prowizoryczna scena, a na niej Michael. I tym sposobem miałam, miałyśmy go, na
wyciągnięcie ręki. Stojąc przed nami Michael wykonał trzy utwory, niestey
zapamiętałam jedynie „Home”, poza tym stałam jak urzeczona i nie byłam w stanie
wykonać ruchu. A już w momencie, w którym Michael
spojrzał mi w oczy, przeszły mnie ciarki i byłam bliska omdlenia. Nawet nie
jestem w stanie tego opisać, niesamowite przeżycie.
Po powrocie na właściwą
scenę i wykonaniu jeszcze paru utworów, Michael podziękował za koncert i sobie
poszedł. Oczywiście po chwili wrócił i zaśpiewał na bis aż trzy piosenki: „Feeling
Good”, „Me & Mrs Jones” i „Song for You”. Tę ostatnią w połowie wykonał acapella,
a ja, nawet nie wiedząc kiedy, znowu się rozpłakałam (zachęcam do przewinięcia poniższego filmiku do 2:30).
Co to było za przeżycie!
Tak sobie myślę, że jakbym siedziała przed nim cały czas, to karetka musiałaby
mnie zabrać!
Niestety Michael nie
wyszedł rozdawać autografów, po koncercie pojawili się jedynie chłopcy z
Naturally 7.
W każdym razie czekam na
kolejny jego koncert w Polsce! Mam tylko nadzieję, że tym razem, odbędzie się
on nieco bliżej Wrocławia.
Marzenia naprawdę się spełniają.
Marzenia naprawdę się spełniają.
Za samym Michaelem nie szaleję, koncertów za wiele też za sobą nie mam, ale pamiętam, kiedy pojechałam na koncert Kylie Minoque w Gdańskiej Stoczni. Co to za przeżycie, tyle ludzi, największe hity. Cudowne uczucie, czuć energię tych wszystkich ludzi... ;) Atmosfera się udziela.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;)
Ja bym go chciała zobaczyć w Sali Kongresowej w Warszawie. Jakoś bardziej mi tam pasuje ze swoją muzyką niż w tej wielkiej hali. Ale gratuluję udanego wieczoru i cudownych przeżyć :)).
OdpowiedzUsuńTeż mi się marzy koncert Michaela w Sali Kongresowej. Na pewno byłoby więcej jazzu, a mniej show.
Usuń