Po obejrzeniu “Sekretnego życia pszczół” nie mogłam
przestać powtarzać: „ach, jak mi się ten
film podobał”. Było wszystko to, co cechuje dobry film, a więc: ciekawa
historia, nietuzinkowi bohaterowie, piękne zdjęcia, a całość wywołuje u widza
na przemian śmiech i łzy. Jestem zauroczona i już na wstępie zachęcam do
obejrzenia tego cudownego filmu, powstałego na podstawie książki Sue Monk Kidd,
którą muszę przeczytać! Inaczej świat się zawali ;)
Jest
rok 1964, prezydent USA właśnie podpisał ustawę o prawach obywatelskich dla
kolorowych. Biali obywatele Ameryki nie potrafili jednak tego zaakceptować i
nadal okazywali Murzynom jawną wrogość, powszechna była segregacja rasowa.
Główna bohaterka filmu – czternastoletnia Lily Owens jest reprezentantką
pokolenia, dla którego nieważny jest kolor skóry, ale to, jakim się jest
człowiekiem. Dziewczynka, porzucona przez matkę i niekochana przez ojca, ucieka
z domu wraz z opiekunką – czarnoskórą Rosalene. Podążając śladem matki, trafia
do domu sióstr Boatwright, bogatych Murzynek, prowadzących pasiekę.
„Sekretne
życie pszczół” to film uroczy i słodki jak miód, wytwarzany przez August
Boatwright. Opowiada historię dziewczynki, która rozkwita niczym pąk róży,
otoczona miłością i przyjaźnią. Przypomina nam, że dorastanie i poszukiwanie
własnego miejsca na Ziemi, wcale nie jest łatwe i że może sprawić dużo bólu.
Wraz z Lily poznamy smak pierwszego pocałunku, będziemy się śmiać, płakać i
złościć, i przede wszystkim znajdziemy dom.
Wydarzenia poznajemy z
perspektywy czternastolatki, która jest bardzo dojrzała jak na swój wiek. Wydaje
się, że Lily nigdy nie była dzieckiem, poczucie winy odebrało jej nie tylko
radość życia, ale też dzieciństwo. Bohaterka nie radzi sobie ze swoimi
uczuciami, jest wyraźnie zagubiona i przerażona otaczającą rzeczywistością. Nie
rozumie, dlaczego czarnoskórzy muszą wchodzić do kina osobnym wejściem i
dlaczego spotykają się z takim okrucieństwem i pogardą. W filmie wątki
rasistowskie zgrabnie przeplatają się z historią dziewczynki, która pragnęła
tylko być kochana.
Fabuła rozwija się powoli, nie
ma tu nagłych zwrotów akcji. Przez cały czas świeci słońce, jest upał, a z
ekranu bije ciepło, wkradające się nieśpiesznie do naszego serca. Film jest tak
cudownie prostoduszny, że pokochałam go od pierwszego obejrzenia. Nie jestem w
stanie wyrazić, jak bardzo mi się podobało. W każdym razie: polecam!
Ocena: 9,5/10.
PS Nie wiem tylko, dlaczego twórcy filmu zamiast
użyć muzyki lat 60., zdecydowali się na współczesna kawałki; skądinąd świetne,
tak jak choćby piosenka Lizz Wright, ale jakoś niepasujące do tamtych czasów.
Słyszałam o książce i miałam ją w planach, ale nie wiedziałam, że jest też film. Muszę go obejrzeć... ale najpierw lektura :) Szkoda mi trochę tej muzyki, bo lata 60 i 70 to najlepsza muzyka świata :D
OdpowiedzUsuńWidziałam książkę w Dedalusie za 15 zł ;)
UsuńBrzmi interesująco, tytuł mi gdzieś mignął ale nie zainteresowałam się wówczas nim, trzeba nadrobić:)
OdpowiedzUsuńM.