sobota, 25 lutego 2012

Mój tydzień z Marilyn/My week with Marilyn

W swoim czasie najsłynniejsza kobieta świata, dziś legenda. Delikatna, wrażliwa, dziecinna – taki obraz Marilyn Monroe wyłania się z filmu „Mój tydzień z Marilyn”, będącego inteligentnym i poruszającym portretem aktorki.

Rok 1956, Londyn, Marilyn wraz z świeżo poślubionym mężem numer 3 przybywa do Londynu, by wcielić się w rolę Elsie w filmie „Książę i aktoreczka”. Jest to jej pierwsza wizyta w Europie i wzbudza ogromne zainteresowanie fanów i mediów. Zdarzenia poznajemy widziane oczami młodziutkiego Colina Clarka, który jest trzecim asystentem reżysera, a więc popychadłem. Colinowi to jednak nie przeszkadza – zrobi wszystko, by zaczepić się na stałe w branży filmowej. Pracując u boku Laurence’a Oliviera poznaje Marilyn Monroe, która od początku zaczyna go fascynować. Rozkapryszona gwiazda łyka pigułki dosłownie na wszystko: sen, odżywianie, energię i przysparza ekipie niemało problemów. Olivier przeklina godzinę, w której ją zatrudnił, nie może jednak zrezygnować z Marilyn, która, gdy gra błyszczy i przyciąga jak nikt inny.

                     „Mój tydzień z Marilyn” nie jest przedstawieniem, wbrew sugestiom kampanii promocyjnej, romansu asystenta z aktorką, ale opowieścią o tym, jak starły się ze sobą dwie szkoły aktorskie: klasyczna teatralna i filmowa, polegająca na emocjonalnym wcielaniu się w postać. Reprezentantem tej pierwszej jest Laurence Olivier, który skupia się na prawidłowym odczytaniu tekstu, a nie na grze aktorskiej. Marilyn, która nie potrafi grać, nie wiedząc, co czuje postać, nieustannie przerywa próby i wpada w melancholijne nastroje. Pomiędzy gwiazdą a cenionym aktorem i reżyserem dochodzi do konfliktu, który, jak wiemy, wygrała Monroe.

                     Gdzie w tym wszystkim Colin? Otóż pan Clark odegrał ważną rolę podczas pobytu Marilyn w Londynie. Jako jedna z nielicznych osób potrafił ją uspokoić i rozśmieszyć, co okazało się zbawienne dla skołatanych nerwów aktorki. Tylko w towarzystwie Colina Marilyn czuła się bezpiecznie, a on poznał ją, taką jaka była, a nie taką jaką ją stworzono. Chłopak oczywiście zakochał się w Monroe, darząc ją szczerym i nieskazitelnym uczuciem.

                     Przed kamerą Marilyn była pewna siebie, emanowała seksapilem i kobiecością, nie sposób było oderwać od niej wzroku. Natomiast, gdy gasły światła, stawała się zalęknioną i bezbronną dziewczynką, często wpadającą w depresję i nieradzącą sobie z emocjami. Przekonana, że sukces osiągnęła wyłącznie dzięki urodzie, nie wierzyła w swój talent i twierdziła, że nigdy nie będzie wielką aktorką. Zazdrosna o Vivien Leigh, która zagrała Elsie w sztuce teatralnej, jest pewna, że nigdy nie stworzy tak wspaniałej kreacji jak ona. 


                     Odkąd tylko pojawiły się pierwsze plotki, że powstanie film o Marilyn Monroe, niebywałe emocje budziło, kto zagra główną rolę. Robotę ostatecznie dostała Michelle Williams i trzeba przyznać, że udało jej się nie tylko zagrać Marilyn, ale też nią być. Będzie Oscar? Przekonamy się.

                     „Mój tydzień z Marilyn” przeniesie was w czasy, gdy dopiero rodziła się sztuka odkrywania roli, w czasy, gdy u szczytu sławy była seksowna Monroe i gdy można było natknąć się na nią robiącą zakupy. Wspaniały film, który uchwycił ulotność i kruchość aktorki. Do tego piękne zdjęcia i przecudowna muzyka. Jestem, jak najbardziej, na tak.

Ocena: 9/10.

3 komentarze:

  1. Pamiętam pierwsze plotki o tym filmie i właśnie o odtwórczyni głównej roli - nieźle się napracowała starając się zmienić w Marylin. Film mam w planach - zresztą tak jak i książkę o tym tytule - po prostu muszę to zobaczyć ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi ciekawie:) Hahaha aż sobie przypomniałam pewną plotkę, mówiącą, że to DODA ma grać Marilyn :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cenię ją, ale biografii nie czytuję - nie lubię i koniec. Może w zamian na film się skuszę...

    OdpowiedzUsuń