środa, 25 kwietnia 2012

Michael Bublé, Hala Ergo Arena Gdańsk/Sopot, 23.04.2012r. - relacja z koncertu


Po miesiącach oczekiwania w końcu przyszedł dzień koncertu Michaela! Jadąc, bałyśmy się z M., że coś się nie uda, że pociąg będzie miał opóźnienie, będzie burza, koncert niefajny, itp. Tymczasem wyjazd udał się nam o wiele lepiej niż sobie wymarzyłyśmy. Na miejsce dotarłyśmy planowo, a Gdańsk powitał i pożegnał nas pięknym wiosennym słońcem. Co do samego koncertu, to... lepiej być nie mogło!


Hala Ergo Arena wywarła na mnie pozytywne wrażenie, chociaż wydaje mi się, że wrocławska Hala Stulecia nie ustępuje jej wielkością. Przy wejściu ochrona sprawdziła nam torebki, jak się okazało na płytę przed sceną nie można było wnosić aparatów fotograficznych, a że aparat w telefonie mam dziadowski, to nie udało mi się zrobić Michaelowi zdjęcia:(  Na miejscy byłyśmy już po 19, szybko zajęłyśmy miejsca i czekałyśmy na występ Naturally 7, który miał się rozpocząć o 20.00. Chłopcy z zespołu rozruszali publiczność, wszyscy świetnie się bawili, bez względu na wiek. Niesamowicie było patrzeć, jak 10 tysięcy osób w różnym wieku, na hasło „jump” zaczyna skakać. Każdy oczywiście w swoim rytmie, ale to nieważne, bo publiczność już w momencie występu supportu bawiła się i śmiała, oczekując na gwiazdę wieczoru. 

I don’t do concerts, I do parties

Punktualnie o 21.00 widzowie zaczęli klaskać, napięcie, przed pojawieniem się Michaela na scenie, rosło z każdą minutą. Po jakiś 5 minutach na kurtynie pojawił się charakterystyczny napis MB i rozległy się pierwsze dźwięki „Cry me a river”, można było dostrzec także cienie postaci, znajdujących się za kurtyną. W tym momencie zaczęłam już szaleć, a gdy po chwili Michael pojawił się na scenie, rozpłakałam się i uspokoiłam się dopiero pod koniec drugiej piosenki, która była jakby całkowicie poza mną, bo w ogóle jej nie pamiętam. Trzecim z kolei utworem było „Everything”, które rozruszało publiczność, po poprzednich melancholijnych utworach. Moment i ludzie zaczęli biec pod scenę, a za nimi służba porządkowa ;) 


 Między kolejnymi piosenkami, Michael dużo żartował, opowiadał o sobie i o członkach zespołu. Śmiałysmy się z M. w głos, gdy Michael, przedstawiając jednego z muzyków powiedział: „He’s a prostitute...really he’s a slut. He has children everywhere”. Po czym na telebimie pojawiło się zdjęcie z jakąś setką dzieci. 

Poza utworami własnymi Kanadyjczyk wykonał też znane covery jazzowe, a także trzy piosenki Michaela Jacksona i „Twist & Shout” Beatlesów. Nawet nie wiem kiedy, Michael zbiegł ze sceny w tłumie ochroniarzy i zaczął podążać na środek płyty, gdzie zresztą siedziałam. Niewiele myśląc, rzuciłyśmy z M. wszystko, zapominając nawet o torebkach, i pobiegłyśmy w stronę wokalisty, nagle patrzymy, a za nami powstała, nie wiadomo kiedy, prowizoryczna scena, a na niej Michael. I tym sposobem miałam, miałyśmy go, na wyciągnięcie ręki. Stojąc przed nami Michael wykonał trzy utwory, niestey zapamiętałam jedynie „Home”, poza tym stałam jak urzeczona i nie byłam w stanie wykonać ruchu. A już w momencie, w którym Michael spojrzał mi w oczy, przeszły mnie ciarki i byłam bliska omdlenia. Nawet nie jestem w stanie tego opisać, niesamowite przeżycie.

Po powrocie na właściwą scenę i wykonaniu jeszcze paru utworów, Michael podziękował za koncert i sobie poszedł. Oczywiście po chwili wrócił i zaśpiewał na bis aż trzy piosenki: „Feeling Good”, „Me & Mrs Jones” i „Song for You”. Tę ostatnią w połowie wykonał acapella, a ja, nawet nie wiedząc kiedy, znowu się rozpłakałam (zachęcam do przewinięcia poniższego filmiku do 2:30).


Co to było za przeżycie! Tak sobie myślę, że jakbym siedziała przed nim cały czas, to karetka musiałaby mnie zabrać!

Niestety Michael nie wyszedł rozdawać autografów, po koncercie pojawili się jedynie chłopcy z Naturally 7. 

W każdym razie czekam na kolejny jego koncert w Polsce! Mam tylko nadzieję, że tym razem, odbędzie się on nieco bliżej Wrocławia.

Marzenia naprawdę się spełniają.

3 komentarze:

  1. Za samym Michaelem nie szaleję, koncertów za wiele też za sobą nie mam, ale pamiętam, kiedy pojechałam na koncert Kylie Minoque w Gdańskiej Stoczni. Co to za przeżycie, tyle ludzi, największe hity. Cudowne uczucie, czuć energię tych wszystkich ludzi... ;) Atmosfera się udziela.

    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym go chciała zobaczyć w Sali Kongresowej w Warszawie. Jakoś bardziej mi tam pasuje ze swoją muzyką niż w tej wielkiej hali. Ale gratuluję udanego wieczoru i cudownych przeżyć :)).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się marzy koncert Michaela w Sali Kongresowej. Na pewno byłoby więcej jazzu, a mniej show.

      Usuń