„Podróż
Bena” jest kontynuacją „Piątego dziecka”, książki, którą jestem niezmiennie
zachwycona. Oczekiwania wobec powieści miałam więc duże. Na wstępie zdradzę
tylko, że owszem, podobało mi się i że byłam dość zaskoczona drogą, jaką
autorka poprowadziła losy Bena.
W „Piątym dziecku”
pożegnaliśmy Bena jako nastolatka, sprawiającego problemy wychowawcze. W
kontynuacji książki Ben ma już 18 lat, a wygląda na 40, nadal ma trudności z
dostosowaniem się do życia w społeczeństwie i, co ciekawe, żyje na własną rękę,
z dala od rodziny. Jest to więc opowieść zgoła inna od „Piątego dziecka”, a Ben
jest jedyną postacią, łączącą oba utwory. Możecie więc śmiało sięgnąć po
„Podróż Bena”, nawet jeśli nie czytaliście pierwszej części.
Książka
przedstawia Bena jako wrażliwego i dobrego młodzieńca, który jednak nie radzi
sobie z życiem w „cywilizowanym” społeczeństwie. Na każdym kroku oszukiwany i
poniżany, spotyka też ludzi, którzy odnoszą się do niego życzliwie i starają
się mu pomóc. Jedną z takich osób jest biedna staruszka, która karmi chłopaka,
pomimo tego, że sama nie ma za wiele. Bena poznajemy więc głównie poprzez jego
reakcję na otaczającą rzeczywistość. Wiele wnoszą też wypowiedzi innych
bohaterów. Okazuje się, że Harriet (matka Bena, niewystępująca jednak w
„Podróży Bena”) miała sporo racji, co do tego kim jest jej syn. Ona pierwsza
zobaczyła w nim coś pierwotnego, nie ograniczając się jedynie do nazywania go
niedorozwiniętym. Ben ma 18 lat i spore trudności z wykonywaniem najprostszych
rzeczy, chociażby takich jak robienie zakupów. Ma za to świetny wzrok i słuch,
każdy las zna jak własną kieszeń. Niektórzy nazywają go yeti i wyśmiewają, inni
poznawszy go lepiej, widzą, jaki chłopak jest nieszczęśliwy w obcym świecie, w
którym nie ma podobnych mu ludzi. Kim jest więc Ben? Książka przynosi odpowiedź
na to pytanie, odpowiedź, której nie otrzymali czytelnicy w poprzedniej części.
Co
charakterystyczne, Benowi głównie pomagają kobiety, a większość mężczyzn go
oszukuje i wykorzystuje do własnych celów. W podróży ku korzeniom bohaterowi
towarzyszą trzy kobiety, każda inna i każda niosąca mu pomoc w innym momencie
życia. To one go bronią i widzą w nim człowieka, a nie odmieńca, dziwoląga czy
zwierzę. Ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Teresę, zawiera całą mądrość i
refleksję, jaką niesie ze sobą książka. Osobiście poczułam się, jakby zwalono
na mnie wielki kamień, spod którego nie mogę uciec. Taka właśnie jest „Podróż
Bena”: wgniata w fotel i przedstawia nam zatrważającą prawdę o kondycji
współczesnego społeczeństwa, które rzadko potrafi na nowo spojrzeć na raz
zaszufladkowane zjawiska.
Podobnie
jak poprzedniczka, „Podróż Bena” napisana jest prostym językiem. Książkę czyta
się szybko i równie szybko się żałuje, że to już koniec historii Bena. Nie
byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o polskim akcencie w powieści, który jednak
nie był zbyt pozytywny. Będąc robotnikiem, Ben spotkał na swojej drodze
studentów z Polski, studentów, którzy ciągle żartowali, śmiali się i odnosili
się dość przyjaźnie w stosunku do bohatera. Niestety na koniec ukradli mu wszystkie
zarobione pieniądze i uciekli. Nie byłabym sprawiedliwa, gdybym nie napisała,
że rodacy również okradali Bena, nie mniej jednak szkoda, że złodziejami innej
narodowości musieli być Polacy.
Na
koniec pozostaje mi raz jeszcze zachęcić do sięgnięcia po „Piąte dziecko” lub
„Podróż Bena” i zapoznania się z twórczością Doris Lessing.
Ocena: 9,5/10.
Nie wiedziałam, że "Pożyczony narzeczony" powstał na podstawie książki Griffin. Na pewno zapoznam się z tym filmem, szczególnie dlatego, że gra tam Kate Hudson, za którą przepadam :)
OdpowiedzUsuń