Muszę przyznać,
że nowa ekranizacja „Jane Eyre” o wiele bardziej podobała mi się niż ta z 1996
roku, gdzie aktorka, odtwarzająca główną rolę potrafiła zrobić nie więcej niż
jedną minę. Tymczasem Mia Wasikowska stanęła na wysokości zadania i stworzyła postać
prawdziwą i przekonującą.
Jane Eyre chyba nie trzeba
nikomu przedstawiać, jestem pewna, że miłośniczki Jane Austen znają i twórczość
sióstr Bronte, których powieści są równie porywające (o ile nie bardziej). No
ale dla przypomnienia: Jane jest sierotą, oddaną przez ciotkę do Zakładu
Lowood, gdzie zdobywa wszechstronne wykształcenie i odkrywa w sobie pasję do
malarstwa. Mijają lata, panna Eyre dostaje posadę guwernantki małej Adele,
podopiecznej Edwarda Rochestera, właściciela ogromnej posiadłości – Thornfield.
Pan domu okazuje się być bardzo porywczy i dumny, a młoda guwernantka od
początku budzi jego zainteresowanie. Jej śmiałe poglądy i otwarty umysł budzą
podziw Rochestera. Wkrótce wbrew obyczajom i konwenansom rodzi się między nimi
uczucie. Zakochana Jane nie zna jednak tajemnicy, którą skrywa jej chlebodawca.
Akcja filmu toczy się
głównie w XIX – wiecznej Anglii w mrocznym Thornfield. Można nawet powiedzieć,
że posiadłość jest równie tajemnicza i niepokojąca jak jej właściciel. Zdjęcia
są smętne, co świetnie oddaje klimat powieści. Aż dziw bierze, że Jane nie bała
się idąc przez mglisty las, aby wysłać list. Z niezwykłą starannością zadbano o
kostiumy i najdrobniejsze szczegóły. Efekt: film jest wręcz gotycki i pozwala
przenieść się w czasy, w których ludzie dokonywali miłosnych wyborów w zgodzie
z panującymi konwenansami lub przez względy materialne. Nie było tu miejsca na
romantyczną miłość.
Bardzo dobrze wypadł
Michael Fassbender, wcielający się w postać pana Rochestera. Jego gra była
porywająca i, moim zdaniem, doskonale oddała gwałtowny charakter właściciela
Thornfield. Co tu dużo mówić, jestem zauroczona. Mia Wasikowska poradziła sobie
z rolą, szkoda tylko, że nie włożyła w grę trochę więcej uczucia. Może wtedy nie
wypadłaby tak blado przy fenomenalnym Fassbenderze. Wyrazy uznania dla jak
zawsze niezawodnej Judie Dench.
Podsumowując, film mi się
podobał. Przypomniał mi najlepsze momenty z książki i na blisko 2 godziny
zabrał w podróż do XIX wiecznej Anglii. Polecam fanom gatunku.
Ocena: 8/10.
Beatriz, a oglądałaś serial?
OdpowiedzUsuńPrzyznaję się bez bicia, że serialu nie widziałam - jeszcze ;)
UsuńObejrzyj. :)))
UsuńMoim skromnym zdaniem przerasta każdą filmową wersję.
Szczerze mówiąc mi bardziej (dużo bardziej) przypadł do gustu serial - polecam :) Ten film był naprawdę niezły, ale bez rewelacji.
OdpowiedzUsuńNo to wychodzi na to, że koniecznie muszę zobaczyć serial ;)
UsuńMuszę obejrzeć:) Choć po serial pewnie nie sięgnę:)
OdpowiedzUsuńM.
Książka i film przede mną i już nie mogę się ich doczekać:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Oglądałam. Fajny nastrój i wstyd się przyznać, ale kilka łezek uroniłam. + dodaje do obserwowanych.
OdpowiedzUsuń