poniedziałek, 7 maja 2012

Jane Eyre


                     Muszę przyznać, że nowa ekranizacja „Jane Eyre” o wiele bardziej podobała mi się niż ta z 1996 roku, gdzie aktorka, odtwarzająca główną rolę potrafiła zrobić nie więcej niż jedną minę. Tymczasem Mia Wasikowska stanęła na wysokości zadania i stworzyła postać prawdziwą i przekonującą.

Jane Eyre chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, jestem pewna, że miłośniczki Jane Austen znają i twórczość sióstr Bronte, których powieści są równie porywające (o ile nie bardziej). No ale dla przypomnienia: Jane jest sierotą, oddaną przez ciotkę do Zakładu Lowood, gdzie zdobywa wszechstronne wykształcenie i odkrywa w sobie pasję do malarstwa. Mijają lata, panna Eyre dostaje posadę guwernantki małej Adele, podopiecznej Edwarda Rochestera, właściciela ogromnej posiadłości – Thornfield. Pan domu okazuje się być bardzo porywczy i dumny, a młoda guwernantka od początku budzi jego zainteresowanie. Jej śmiałe poglądy i otwarty umysł budzą podziw Rochestera. Wkrótce wbrew obyczajom i konwenansom rodzi się między nimi uczucie. Zakochana Jane nie zna jednak tajemnicy, którą skrywa jej chlebodawca.

                     Akcja filmu toczy się głównie w XIX – wiecznej Anglii w mrocznym Thornfield. Można nawet powiedzieć, że posiadłość jest równie tajemnicza i niepokojąca jak jej właściciel. Zdjęcia są smętne, co świetnie oddaje klimat powieści. Aż dziw bierze, że Jane nie bała się idąc przez mglisty las, aby wysłać list. Z niezwykłą starannością zadbano o kostiumy i najdrobniejsze szczegóły. Efekt: film jest wręcz gotycki i pozwala przenieść się w czasy, w których ludzie dokonywali miłosnych wyborów w zgodzie z panującymi konwenansami lub przez względy materialne. Nie było tu miejsca na romantyczną miłość.

                     Bardzo dobrze wypadł Michael Fassbender, wcielający się w postać pana Rochestera. Jego gra była porywająca i, moim zdaniem, doskonale oddała gwałtowny charakter właściciela Thornfield. Co tu dużo mówić, jestem zauroczona. Mia Wasikowska poradziła sobie z rolą, szkoda tylko, że nie włożyła w grę trochę więcej uczucia. Może wtedy nie wypadłaby tak blado przy fenomenalnym Fassbenderze. Wyrazy uznania dla jak zawsze niezawodnej Judie Dench.


                     Podsumowując, film mi się podobał. Przypomniał mi najlepsze momenty z książki i na blisko 2 godziny zabrał w podróż do XIX wiecznej Anglii. Polecam fanom gatunku.

Ocena: 8/10.

8 komentarzy:

  1. Beatriz, a oglądałaś serial?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję się bez bicia, że serialu nie widziałam - jeszcze ;)

      Usuń
    2. Obejrzyj. :)))
      Moim skromnym zdaniem przerasta każdą filmową wersję.

      Usuń
  2. Szczerze mówiąc mi bardziej (dużo bardziej) przypadł do gustu serial - polecam :) Ten film był naprawdę niezły, ale bez rewelacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to wychodzi na to, że koniecznie muszę zobaczyć serial ;)

      Usuń
  3. Muszę obejrzeć:) Choć po serial pewnie nie sięgnę:)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka i film przede mną i już nie mogę się ich doczekać:))
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałam. Fajny nastrój i wstyd się przyznać, ale kilka łezek uroniłam. + dodaje do obserwowanych.

    OdpowiedzUsuń