Kwiecień plecień
poprzeplatał… i tak zimowe chłody z początku miesiąca niedawno zastąpiło błękitne
niebo i piękne wiosenne słońce, z czego bardzo się cieszę. Niestety na weekend
pogoda ma brzydki zwyczaj się psuć, więc nie udało mi się wyjść z książką do
parku czy na jakiś dłuższy spacer, a piękne słońce musiałam podziwiać przez
okno w pracy… Co nie zmienia jednak faktu, że bardzo ucieszyłam się z
możliwości zastąpienia botek balerinkami :)
Jaki był
kwiecień? Przede wszystkim nerwowy. Sezon pomału się rozkręca i mamy coraz
więcej pracowników, co oznacza koniec spokojnej pracy… Aż boję się myśleć, co
będzie w kolejnych miesiącach, bo szczyt sezonu przypada na czerwiec-wrzesień i
jak ja się biedna na urlop wyrwę? Zdecydowanie wolałabym taki nawał pracy zimą,
no ale cóż… Trzeba znaleźć pozytywy i cieszyć się, że się ma pracę, bo bez niej
myśl o wakacjach nawet nie przeszłaby mi przez myśl :) Tak więc staram się uśmiechać mimo wszystko, a bardzo pomaga mi w tym
piękne błękitne niebo („oprócz błękitnego nieba…”). Właściwie, gdybym miała
wybrać najważniejsze wydarzenie kwietnia, wybrałabym bez wahania koncert Melody
Gardot, który bardzo bardzo mnie poruszył i wzbudził całą gamę najróżniejszych
emocji: od radości po smutek, zachwyt… Wspaniała kobieta i wielka artystka. Po
prostu czarodziejka. Z czego się jeszcze cieszę? Ano, bo pewien pan, którego
uwielbiam wydał nową płytę, którą na
okrągło teraz słucham…:)
No ale już dość
tego ględzenia, pora na kwietniowe sierotki:
książkowe:
