Joanna Stirling właśnie skończyła 29 lat i do tej pory nie wyszła za mąż, co w jej czasach było uznawane za staropanieństwo. Tak więc Joanna, pieszczotliwie nazywana Bubą, na każdym kroku musi znosić złośliwe uwagi rodziny, która wprost uwielbia ją krytykować. Dziewczyna pokornie wypełnia polecenia matki i ciotki, nie śmiąc się im przeciwstawić. Ponieważ zabraniają jej czytać powieści, może jedynie zająć się lekturą książek przyrodniczych Johna Fostera, w których znajduje jednak ukojenie. Oczywiście matka i ciotka Tekla o tym nie wiedzą.
„Dopuszczalną, a nawet chwalebną rzeczą było czytać książki budujące, krzepiące umysł i wiarę, ale lektura, która sprawia uciechę, musiała być wysoce niebezpieczna”.
Dziewczyna pewnie wpadłaby w niemałą depresję, gdyby nie marzenie o Błękitnym Zamku, towarzyszące jej przez całe niemalże życie. Choć fizycznie tkwiła na Elm Street, duszą zawsze mieszkała w Błękitnym Zamku ze snów. Joanna więc bardziej egzystuje niż żyje. Wszystko jednak zmienia się w dniu, w którym udaje się do lekarza, który stwierdza u niej poważną chorobę serca i przepowiada rychłą śmierć.
„Dokonała zdumiewającego odkrycia: ona, która w życiu bała się niemal wszystkiego – śmierci nie bała się wcale. Śmierć nie wydawała się jej ani trochę straszna”.
I wtedy Joanna uświadamia sobie, że umrze, nie przeżywszy niczego, co warto by było pamiętać. Postanawia więc zacząć zadowalać siebie zamiast innych. Rodzina Stirlingów nie poznaje starej, dobrej Buby i rychło uznaje ją za wariatkę.
„Płomień buntu coraz silniej wzmagał się w jej duszy, nie dlatego, że nie miała przed sobą przyszłości, lecz dlatego, że nie miała za sobą przeszłości”.
„Błękitny zamek” to jedyna książka Lucy Maud Montgomery, napisana z myślą o dorosłych czytelnikach. Co nie znaczy jednak, że byłaby to nieodpowiednia lektura dla dziewczynek, wręcz przeciwnie. Książka napisana jest prostym językiem, przepiękne opisy przeplatają się w niej z bardzo ironicznymi fragmentami, dotyczącymi rodziny Stirlingów. Uśmiałam się do łez, czytając, co poniektóre wypowiedzi Stirlingów. Autorka doskonale oddała ich przywary i uprzedzenia, nie czyniąc z nich jednak niesympatycznych postaci, a po prostu bezmyślnych ludzi, którzy wszystko wiedzą najlepiej.
Na kartach książki przewija się wiele ciekawych osób, takich jak ryczący Abel, Cesia czy Edward. Wraz z nimi i Joanną udacie się w podróż do Błękitnego Zamku. Wystarczy odrobina wyobraźni.
Książka napawa optymizmem, a malownicze opisy czyta się z czystą przyjemnością. Aż zachciało mi się wrócić jeszcze raz na Zielone Wzgórze wraz z Anią.
Ulubiony cytat:
"Jeśli potrafisz spędzić z kimś pół godziny w zupełnym milczeniu i nie czuć przy tym wcale skrępowania, ty i osoba ta możecie zostać przyjaciółmi. Jeśli zaś milczenie będzie wam ciążyło, jesteście sobie obcy i nie warto nawet starać się o zadzierzgnięcie przyjaźni".
Ocena: 8/10.
Gdy tylko myślę o książkach pani Lucy, mam w głowie jedno słowo: magia ;) Ta książka jeszcze przede mną, mam nadzieję nadrobić zaległości w najbliższym czasie :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Anię z Zielonego Wzgórza i inne książki tej autorki:))
OdpowiedzUsuńBardzo mądry cytat:)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak byłam zafascynowana "Anią z Zielonego Wzgórza", gdy po raz pierwszy ją czytałam. Książki Montgomery mają magiczną atmosferę, po "Błękitny zamek" z pewnością kiedyś sięgnę :)
OdpowiedzUsuńP.s. Dodałam Twojego bloga do Polecanych :)
W innym tłumaczeniu imie bohaterki to Valancy, (Joanna ma na drugie) a rodzina nazywa ja "Doss". Osobiscie jestem za tym żeby nie tłumaczyc imion i zostawić je tak jak w orginale. A ksiażka magiczna.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Spolszczanie imion szczególnie denerwowało mnie przy okazji lektury "Piątego dziecka" Doris Lessing.
Usuń