Po Londynie,
Barcelonie i Paryżu przyszła pora na Rzym, wyjątkowe miejsce w historii Europy.
Po Oscarze dla „O północy w Paryżu” poprzeczka była ustawiona wysoko. Czy Allen
podołał? I tak, i nie. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Na
„Zakochanych w Rzymie” składa się kilka niepowiązanych ze sobą historii. Są to
opowieści o mniej i bardziej zwyczajnych ludziach, których łączy jedno: właśnie
mieszkają lub spędzają wakacje w Wiecznym Mieście. Nie ma więc jednej,
przewodniej fabuły, która byłaby osią filmu. Czy to źle? Absolutnie nie!
Większość opowiadanych przez Allena historii jest zabawna i ma w sobie coś z
dawnych, najlepszych dokonań artysty.
Dużym atutem
filmu jest bez wątpienia to, że sam autor wcielił się w jedną z głównych ról.
Zagrał emerytowanego reżysera operowego, który za nic w świecie nie chce
porzucić pracy. Ma obsesję na punkcie śmierci i jest neurotykiem, w dodatku
żonatym z psychiatrą. W postaci Jerry’ego trudno nie dopatrywać się samego
Allena. Odniosłam wrażenie, że reżyser chce nam przekazać, iż jeszcze długo
będzie kręcił filmy, choćby miały być najbardziej absurdalne, a krytyka bezlitosna.
Rzymskie
opowieści Woody’ego Allena są dość nierówne. Niektóre ogląda się z niekłamaną
przyjemnością, z innych można się pośmiać, ale są też takie, które drażnią i
denerwują wtórnością. Brak w nich charakterystycznej allenowskiej ironii czy
celnych uwag o związkach damsko-męskich. To tylko kolejne miłosne historie, które
w ogóle nie zaskakują.
Bardzo
podobała mi się gra aktorska Ellen Page, trudno było oderwać wzrok od jej żywej
gestykulacji. Poza tym kawał dobrej roboty odwalił Roberto Benigni, chociaż
jego wątek szybko zaczął mnie drażnić. W roli call girl wystąpiła boska
Penelope Cruz, a podstarzałego architekta zagrał Alec Baldwin. Byłam dość
ciekawa roli Jessego Eisenberga i niestety się rozczarowałam. Patrząc na jego
bohatera wciąż widziałam Marka Zuckerberga, a to nie jest dobrze, zwłaszcza dla
aktora, którego kariera dopiero się zaczyna.
Oczywiście i w
„Zakochanych w Rzymie” nie zabrakło klimatycznej muzyki i przepięknych zdjęć. Z
nieukrywaną przyjemnością patrzyłam na Rzym oczami Allena. Reżyser przedstawił
miasto z punktu widzenia turysty, który dopiero, co przyjechał i nie wie
jeszcze, czego się może spodziewać. Z uśmiechem na twarzy śledziłam wątek
zagubionej Milly, przypomniało mi się bowiem, jak zgubiliśmy się z M. już
pierwszego dnia w Rzymie. Bo o to w Wiecznym Mieście naprawdę nietrudno. My
szliśmy zgodnie z mapą i strzałkami, w pewnym momencie okazało się jednak, że
ulica nie ma nazwy, jest ciemno, późno, a my nie wiemy, gdzie jesteśmy.
Rzymianie tłumaczyli nam drogę dokładnie tak jak jest to przedstawione w
filmie. Całe szczęście w końcu wróciliśmy do hotelu, ale ile przy tym kółek
narobiliśmy i jak nas potem nogi bolały, nie zapomnimy nigdy.
„Zakochani w
Rzymie” to film dobry, choć nie jest to najlepsze dokonanie Woody’ego Allena.
Mimo wszystko, polecam i oddaję hołd mistrzowi. Nie wyobrażam sobie współczesnego
kina bez wytworów fantazji tego, jednego z najbardziej charakterystycznych
reżyserów naszych czasów. Zakochajcie się w Rzymie, tak jak zrobiłam to ja.
Ocena: 7,5/10.
To mój plan na jutro :)
OdpowiedzUsuńCzekałam na recenzję nowego Allenowskiego dzieła i właśnie tego się spodziewałam :). Nie wszystkie jego filmy są świetne, ale każdy z nich zawsze muszę obejrzeć i nie jest to czas stracony :)
OdpowiedzUsuńMam podobnie. Choćby były same negatywne recenzje, Allena i tak zawsze obejrzę ;)
UsuńBardzo lubię Ellen Page, więc chyba mimo kilku wad chętnie obejrzę. :)
OdpowiedzUsuńNiepowiązane ze sobą historie zawsze kojarzą mi się z "Love actually", widziałam ten film kilka razy ;) Do Allena szczerze mówiąc jakoś nie mogę się przekonać - i wiem, że jestem jedną z nielicznych. "Zakochanych w Rzymie" pewnie w końcu obejrzę, ale nie nastawiam się na to, że podbiją moje serce :)
OdpowiedzUsuńmyślę, że film by mi się spodobał :) więc jeśli będę miała okazję, to obejrzę :)
OdpowiedzUsuńNie jestem fanką Allena i przyznam, że te filmy z ostatnich lat to zalatują mi takim wyrobnictwem. Miasto płaci za reklamę i Allen robi film. Na razie nie mam ochoty oglądać, chociaż moje odczucia mogą być błędne oczywiście. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJest trochę prawdy w tym, co piszesz. Poza tym jego stare filmy są o niebo lepsze od tych nowych. Aczkolwiek dla mnie Allen to klasa i będę oglądać wszystkie jego filmy, jakie powstaną :)
UsuńKoniecznie muszę obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam Allena i zawsze czekam na jego filmy...
OdpowiedzUsuńUwielbiam Allena! Ten film oczywiście mam w planach. Obsada robi wrażenie, a ponieważ klimat Barcelony i Paryża bardzo mi odpowiadał, to chętnie wybiorę się na przechadzkę po Rzymie.
OdpowiedzUsuńCo do aktorów... Benigni mnie od jakiegoś czasu irytuje. Mam wrażenie, że każda jego rola ma ten sam charakter i na dodatek niewiele w niej gry, bo Robercik podobnie zachowuje się na co dzień. Natomiast Eisenbergowi ciężko będzie się odciąć od roli Zuckenberga. Z jednej strony miał dobry start, z drugiej nie. Jeśli jest dobry, to sobie poradzi.
Osobiście Allena niezbyt lubię, a już starych jego filmów to wręcz ninawidzę, ale co jakiś czas pozytwnie mnie zaskakuje. O północy w Paryżu bardzo mi się podobało i jeśli nowy film ma choć trochę podobnego uroku, to na pewno dam mu szansę:-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Czasami takie filmowe miłosne historie, w których każdy wie jakie będzie zakończenie, też są potrzebne.
OdpowiedzUsuńJa lubię ambitne kino, ale też z przyjemnością oglądam coś lżejszego, żeby odskoczyć od filmów, które często oglądam i aby troszkę wyłączyć myślenie. : )
Allen to Allen, lepiej obejrzeć coś lekkiego od niego (bo i lekki film czasami trzeba dla równowagi obejrzeć) niż od jakiś polskich reżyserów najnowszych komedii romantycznych. :) Rzym to jedno z moich podróżniczych marzeń więc pewnie sięgnę po ten film, tym bardziej że polecasz:)
OdpowiedzUsuńMartyna
PS: Trochę się u nas zmieniło. Od teraz można odwiedzić dwa blogi:
lifestylowo-modowy:
ladiesteaparty.blogspot.com
oraz kulturalny:
ladiescoffeeparty.blogspot.com
Zapraszamy:)
od kiedy usłyszałam o tym filmie stwierdziłam, że MUSZĘ go obejrzeć. mimo, że poprzedni film Allena "O północy w Paryżu" niezbyt przypadł mi do gustu mam nadzieje, że ten nie zawiedzie moich oczekiwań... :)
OdpowiedzUsuńTo był chyba mój pierwszy film Allena i nie podobał mi się. Szczerze mówiąc to nie zrozumiałam o co w nim chodziło, ani mnie nie rozbawił, ani nie skłonił do rozważań. PS to co piszesz o błądzeniu w Rzymie potwierdzam i ja ;)
OdpowiedzUsuń