Recenzję zacznę od informacji, że na
blogu
giffin można wygrać książkę Agnieszki Stelmaszyk "Klątwa złotego
smoka". Konkurs trwa do 15 czerwca, więc macie jeszcze prawie 2 tygodnie,
by się zgłosić! A teraz już właściwa część posta:

Daniel
Radcliffe, który 23 lipca skończy 23 lata, wcielił się w postać młodego
notariusza w filmie Jamesa Watkinsa – „Kobieta w czerni”. Aktor, znany
powszechnie jako Harry Potter, otrzymał rolę, która wymagała dojrzałości. Jak
tu bowiem, będąc głównie znanym z biegania z różdżką w dłoni, przekonać
publiczność, że jest się gotowym na poważniejsze projekty niż „Harry Potter”?
Radcliffe pokazuje jednak, że jest dobry,w tym, co robi i że ma szansę zostać
gwiazdą więcej niż jednej roli.
Pomimo
młodego wieku Arthur Kipps jest już wdowcem, który samotnie wychowuje syna.
Naciskany przez pracodawców, opuszcza Londyn, by udać się do małego miasteczka
w celu uporządkowania spraw spadkowych zmarłej klientki. Na miejscu bohater
spotyka się z podejrzliwością mieszkańców, którzy ewidentnie chcą, by jak
najszybciej wyjechał. Wbrew ich woli notariusz udaje się do domu na Węgorzowych
Moczarach, gdzie przez okno dostrzega kobietę w czerni. Wkrótce umiera dziecko,
a mieszkańcy miasteczka obwiniają Arthura za jego śmierć. Nie rozumiejąc, co
się dzieje, bohater wraca do mrocznej posiadłości, by poznać prawdę.
James
Watkins zabiera nas do mglistego, ponurego, angielskiego miasteczka, gdzie
wciąż żywa jest legenda tajemniczej kobiety w czerni. W filmie nie ma wielu
strasznych scen, a na ekranie przez większość czasu panuje cisza. Pomimo tego
„Kobieta w czerni” potrafi skutecznie przestraszyć, a widz wciągnięty jest w
historię już od pierwszych minut. Nie potrzeba morza krwi, by stworzyć mroczną
i intrygującą opowieść - wystarczy byle szmer, dobrze dobrana muzyka i gra
światłem.