Ostatnio mam szczęście do
książek, trafiają mi się same perełki, dlatego to będzie kolejna bardzo
pozytywna recenzja. Zabierając się za czytanie „Zabić drozda” autorstwa Harper
Lee, naprawdę nie przypuszczałam, że będę aż tak zachwycona. Cieszę się, że BBC
zrobiło listę 100 książek, które trzeba przeczytać przed śmiercią, bo pewnie
jeszcze długo nie sięgnęłabym po tę poruszającą, ważną i wstrząsającą powieść.
Narratorką i zarazem główną bohaterką jest
siedmioletnia Skaut Finch. To właśnie z jej perspektywy poznajemy życie w Maycomb
w Alabamie. Historia podzielona jest na dwie części: pierwsza to zapis
dzieciństwa Skaut, jej brata – Jema i ich przyjaciela Dilla. Czytelnik wraz z
dziećmi bawi się i przeżywa chwile grozy, przechodząc obok domu Boo Radleya.
Obok tych, dla nas, błahych zdarzeń, autorka przedstawia sytuację, panującą w
Alabamie w latach 30. ubiegłego wieku. Biali pogardzali czarnymi i uważali ich
za ludzi drugiej kategorii, rasizm był wszechobecny. Jak mówi Atticus, ojciec
Jema i Skaut, obywatele miasta, jeśli chodzi o Murzynów, tracą głowę i
przestają być sobą, stają się zdolni do najgorszych czynów. Z kolei w drugiej
części książki akcja toczy się wokół procesu czarnoskórego Toma Robinsona,
oskarżonego o gwałt na białej kobiecie. Na obrońcę mężczyzny zostaje wyznaczony
Atticus, co znacząco wpłynie na los jego rodziny.
„Jeśli istnieje tylko jeden rodzaj ludzi, to dlaczego nie możemy żyć ze sobą w pokoju? Skoro wszyscy są tacy podobni, czemu schodzą czasem z dobrej drogi i zaczynają gardzić sobą nawzajem?”