środa, 27 lutego 2013

Lutowe sierotki



Luty, podobnie jak styczeń, upłynął mi pod znakiem Oscarów. Wiele czasu spędziłam oglądając nominowane produkcje i cieszę się, że miałam taką motywację, by porzucić na chwilę seriale, które ostatnio bardzo mocno mnie pochłaniają. Cieszę się też, że już po Oscarach, bo mam ochotę w końcu zacząć nadrabiać zaległości w starym kinie i mam nadzieję, że w marcu uda mi się obejrzeć przynajmniej dwa filmy, nakręcone przed rokiem 1990.

Z niecierpliwością czekam na wiosnę i moje urodziny, a tymczasem zapraszam na zapoznanie się z sierotkami:

książkowymi:

„Poza ciszą” Jonathan Carroll: autor, który przyzwyczaił mnie do tworzenia świetnej, lekkostrawnej mieszanki rzeczywistości z magicznością, tym razem nieco zawodzi. Z żalem muszę przyznać, że „Poza ciszą” byłoby o wiele lepszą lekturą, gdyby w ogóle pozbawić ją metafizyczności. Carrollowi nieco sypią się koncepcje i nie do końca można zrozumieć, co właściwie chciał przekazać. 2/3 książki to kawał dobrej, psychologicznej lektury, którą psuje 1/3 wymyślnych teorii. Jestem zdziwiona, bo to niepozorne wkraczanie magiczności w prozę życia było, jak dotąd, moją ulubioną cechą pisarstwa Carrolla, tą , a za którą cenię go i lubię. W tym wypadku jednak popsuło odbiór książki i zwyczajnie irytowało. 
Ocena: 5,5/10.

„Romans po włosku” Annalisa Fiore: jedyne, co mogę pochwalić w tej książce to okładka, która jest bardzo klimatyczna i całkowicie mnie zauroczyła. Niestety fabuła i styl autorki są fatalne. Myślałam, że to będzie coś więcej niż zwykłe romansidło, bo opis sugeruje, że można się spodziewać unikalnego obrazu Polski po transformacji ustrojowej. Oczywiście Annalisa Fiore (a tak naprawdę Anna Kłosowska) przytacza liczne ważne zdarzenia historyczne, ale ich połączenie z fikcją literacką jest co najmniej ciężkostrawne. Autorka zdaje się na siłę wpychać między kolejne dialogi jak najwięcej faktów, a robi to tak nieumiejętnie, że przez chwilę znienawidziłam historię własnego kraju. Reasumując: jedno z najgorszych czytadeł, jakie dane mi było czytać. Czuję, że „Romans po włosku” ma poważne szanse stać się najgorszą książką roku 2013. Ocena: 2/10 (za okładkę).

poniedziałek, 25 lutego 2013

100 książek wg BBC: „Buszujący w zbożu” J.D. Salinger (jak zachwyca, jak nie zachwyca)



„Jeśli rzeczywiście interesuje was ta historia, najpierw pewnie chcielibyście usłyszeć, gdzie się urodziłem, jak spędziłem zasrane dzieciństwo, czym się zajmowali moi rodzice, zanim sobie mnie zafundowali, i wszystkie te bzdety jak z „Davida Copperfielda”, ale – uprzedzam z góry – nie mam zamiaru się w to wdawać.”

Przed każdym spotkaniem z klasyką mam lekkiego stresa. Dlaczego? Od książki, wpisanej do kanonu i zachwalanej przez wielu, oczekuje się wiele. I tak też jest w przypadku „Buszującego w zbożu”. Spodziewałam się, że ta historia na zawsze zapisze się w mojej duszy lub przynajmniej powali mnie na kolana. Tak się jednak nie stało.

Książka stanowi zapis trzech dni z życia szesnastolatka, samotnie włóczącego się po Nowym Jorku. Naszego bohatera właśnie wyrzucono z kolejnej szkoły i przed powrotem do domu postanawia pobyć trochę sam ze sobą. Wynajmuje pokój w hotelu, chodzi do nocnych klubów, spotyka się z była dziewczyną, której nawet nie lubi i snuje dużo rozważań.

„Sam jestem, samiutki z sobą samym...”

sobota, 23 lutego 2013

And my Oscar goes to…



Przez ostatnie tygodnie cierpliwie oglądałam filmy, wyróżnione przez Akademię Filmową nominacją do Oscara. Piszę cierpliwie, bo seanse niektórych produkcji, wymagały ode mnie naprawdę dużego poświęcenia. Z przykrością stwierdzam, że z roku na rok powstają coraz słabsze filmy, co świetnie widać przy okazji nominacji do Złotych Globów i Oscarów. Jako kinomanka mam nadzieję, że 2013 przyniesie znaczącą poprawę i za rok nie będę narzekać, a jedynie chwalić.

Na ok. 30 godzin przed rozpoczęciem 85. ceremonii rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, wręczę moje własne statuetki. Zapraszam na ceremonię rozdania Oscarów na blogu Kulturalny Misz-Masz.


Najlepszy film: 
Bestie z południowych krain – ocena: 8,5/10
Django – ocena: 9/10
Nędznicy – ocena: 9/10
Lincoln – ocena: 6/10
Miłość – ocena: 8/10
Operacja Argo – ocena: 8/10
Poradnik pozytywnego myślenia – ocena: 8/10
Wróg numer jeden – ocena: 7/10
Życie Pi – ocena: 6/10

Mój Oscar wędruje do: „Nędzników” i „Django” ex aequo.

Krótki komentarz: za najsłabszy film uznałam „Lincolna”, na którego seansie omal nie zasnęłam. Gdyby nie świetna gra aktorska Daniela Day-Lewisa pewnie dałabym jeszcze niższą ocenę. Wśród nominowanych produkcji wiele mi się podobało, choć nie uważam, żeby były to filmy na miarę Oscara. Rozumiem jednak, że Akademia musiała coś wybrać, a że w 2012 była posucha, wyszło jak wyszło.

Po kliknięciu na tytuł przeniesiecie się na stronę z recenzją. Filmy, które nie doczekały się takowej, pojawią się w lutowych sierotkach.

czwartek, 21 lutego 2013

„The Americans” – obiecujący nowy serial



Kto mieszka na amerykańskich przedmieściach? Czy są to „gotowe na wszystko” gospodynie domowe? A może prowadzące spokojne życie znudzone małżeństwa? A co, jeśli powiem Wam, że w jednym z tych idealnie białych domków, ukrywa się para szpiegów KGB?

Przenieśmy się na chwilę do lat 80. Zimna wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją trwa w najlepsze. Właśnie rozpoczął się kolejny etap wyścigu zbrojeń, zwany „gwiezdnymi wojnami”, a nowym prezydentem został antykomunistycznie nastawiony Ronald Reagan. Rosja się jednak nie poddawała, a KGB poświęciło wiele czasu i środków, by wysłać swoich najlepszych ludzi do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieliby nie tyle udawać, co stać się Amerykanami, założyć rodziny i czekać na rozwój wypadków. Taką parą uśpionych szpiegów są Elizabeth i Philip, zagorzali patrioci, gotowi poświęcić się dla dobra ojczyzny. Czy ktoś patrząc na nich i ich idealny dom mógłby powziąć jakieś podejrzenia? Nie, bo Elizabeth i Philip są niczym niewyróżniającymi się Amerykanami, pracują w biurze podróży, wychowują dwójkę dzieci i mówią z idealnym amerykańskim akcentem. Ich misja staje się jednak wyjątkowo niebezpieczna, gdy w okolice przeprowadza się błyskotliwy i piekielnie inteligentny agent FBI Stan. 

poniedziałek, 18 lutego 2013

„Zapiski z wielkiego kraju” Bill Bryson, czyli ironicznie o Ameryce



Ameryka – kraj fast foodów i baseballu. Potęga - pod wieloma względami. Miejsce, gdzie załatwienie sprawy w urzędzie graniczy z cudem, a wolny czas spędza się w centrach handlowych.  Do takiej Ameryki po 20 latach nieobecności wraca Bill Bryson, felietonista, znany ze swego ironicznego stylu i specyficznego poczucia humoru.

Bryson, gdy opuszczał ojczyznę był jeszcze młodzieńcem, podczas, gdy powrócił jako człowiek dojrzały, obciążony bagażem doświadczeń, angielską żoną i czwórką dzieci. Był więc zupełnie innym człowiekiem. Nie on jeden jednak: dawno niewidziana, odrzucona przezeń Ameryka, niczym obrażona kochanka, wypięła się na niego i zmieniła tak bardzo, że z trudem może ją poznać. I właśnie o tym odkrywaniu ojczyzny na nowo traktują „Zapiski z wielkiego kraju”.

Książka jest zbiorem felietonów, jakie ukazały się w gazecie „The Mail on Sunday” w latach 1996-1998. Niektóre teksty nie są więc już aktualne, ale bynajmniej nie odbiera im to uroku. Bryson porusza szeroką gamę tematów: od konsumpcjonizmu po karę śmierci, sprzedaż wysyłkową i biurokrację. Niektóre felietony rozśmieszyły mnie do łez, inne mocno wynudziły lub zirytowały niepotrzebną ilością danych statystycznych. Brysonowi nie można jednak odmówić poczucia humoru i lekkiego, ironicznego stylu, dzięki czemu lektura jest przeważnie łatwa i przyjemna. W „Zapiskach z wielkiego kraju” nie znajdziecie naukowych wywodów, próbujących wyjaśnić, dlaczego w Ameryce jest tak, a nie inaczej. To, co dostaniecie, to swobodne opowiastki o codziennym życiu człowieka, który zapomniał, jak to jest być Amerykaninem i dlaczego właściwie to jest takie fajne.

niedziela, 17 lutego 2013

Gdzie pani była wcześniej, pani Gardot?



Melody Gardot to moje ostatnie muzyczne odkrycie.

A zaczęło się tak:


So we meet again my heartache
Come and join me in my pain
You're the reason I remember
Every sweet and sad charade”


 Usłyszałam i przepadłam. Już po pierwszych dźwiękach wiedziałam, że z pewnością jeszcze nie raz odbędę muzyczne spotkanie z panną Gardot.

I tak zaczęłam, z początku jeszcze niepewnie, potem z coraz większym uwielbieniem, wsłuchiwać się w kolejne utwory. Tak słuchałam, słuchałam i już wiem, że nigdy nie przestanę. Muzyka Melody Gardot wkradła się w moje serce i duszę, porwała mnie całkowicie i ostatnio ciągle jest ze mną. Rano w tramwaju, gdy jeszcze nie do końca przytomna zmierzam do pracy. W drodze powrotnej, gdy potrzebuję wyciszyć się i uciec myślami od minionego dnia. W domu, gdy krzątam się w pośpiechu, by jak najszybciej móc odpocząć… 

piątek, 15 lutego 2013

Dobry kryminał: „Rzeka tajemnic” Dennis Lehane



„Szczęście przychodzi na chwilę a potem odchodzi. Czasem na całe lata. Ale smutek… smutek osiada na dnie duszy.”

Trzech chłopców kłóci się na ulicy. Niespodziewanie pojawia się samochód, do którego wsiada jeden z nich. Po 4 dniach wraca, ale kompletnie odmieniony. Wszyscy domyślają się, co się stało, ale nikt nie mówi tego głośno. Mały Dave dusi w sobie lęk i frustrację. Drogi jego i dawnych przyjaciół rozchodzą się na zawsze. 25 lat później dochodzi do brutalnego morderstwa, które ponownie połączy Seana, Jimmy’ego i Dave’a. Powracają demony przeszłości, ciążą niewyjaśnione sprawy, a teraźniejszość bynajmniej nie okaże się być łatwiejsza.

Akcja powieści toczy się w ponurym, nienazwanym miasteczku, gdzie istnieje odwieczny konflikt pomiędzy mieszkańcami dwóch dzielnic: bogatego Point i ubogiego Flats. To jak życie człowieka jest zdeterminowane przez środowisko, w jakim się wychował, obrazują losy Seana, Jimmy’ego i Dave’a. Jedynie Sean wychował się w Point, w przyzwoitym domu, z zapewnioną przyszłością, Jimmy i Dave nie mieli tyle szczęścia. Od dziecka byli świadkami przestępstw i walki o byt, by przetrwać musieli sobie radzić, nie bacząc na środki. Chodowali w sobie nienawiść, która zapoczątkowała łańcuch tragicznych w skutkach przypadków. Gdyby dorosły Jimmy nie popełnił głupstwa, być może Katie nadal by żyła, gdyby Dave nie został porwany… No właśnie, Dave…

środa, 13 lutego 2013

Poradnik pozytywnego myślenia/Silver Linings Playbook



Emocjonujący, zabawny, dramatyczny – takimi słowami można określić nowy film Davida O. Russela, opowiadający o potrzebie akceptacji i miłości. Pod względem fabularnym jest bardzo dobrze, choć „Poradnik pozytywnego myślenia” pewnie nawet nie otarłby się o Oscary, gdyby nie wybitne kreacje aktorskie odtwórców głównych ról: Bradleya Coopera, Jennifer Lawrence i Roberta De Niro.

Film przedstawia historię Pata Solitano, cierpiącego na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Bohatera poznajemy w momencie wyjścia z szpitala psychiatrycznego, gdzie trafił wskutek agresywnego zachowania po przyłapaniu żony na zdradzie. Straciwszy wszystko, co można było: ukochaną, dom, pracę i zdrowie, próbuje odbudować swoje życie. Biega, chodzi do psychiatry i stara się żyć normalnie, i wtedy na jego drodze staje wykończona psychicznie po śmierci męża - Tiffany. Niezrozumiani przez rodzinę i znajomych, te dwa społeczne wyrzutki, uratować mogą się tylko poprzez wzajemne wsparcie i przyjaźń. To jednak jest nad wyraz trudne, gdy rany z przeszłości nie chcą się zagoić, a obsesja na punkcie pewnej piosenki Stieviego Wondera utrudnia powrót do rzeczywistości i normalne funkcjonowanie.

niedziela, 10 lutego 2013

Pot niewolników, wierzenia vodou i smak wolności, czyli „Podmorska wyspa” Isabel Allende



Podmorska wyspa to mityczna kraina, zamieszkiwana przez bóstwa. Coś w rodzaju biblijnego raju dla wyznawców vodou. W książce Allende pełni rolę Arkadii, o której marzą uciskani niewolnicy, chętnie wcześniej kończący swój męczący żywot.

Z tego jak trudna była sytuacja w koloniach i jak źle traktowano niewolników na plantacjach, nie do końca zdawali sobie sprawę mieszkańcy Europy. Łatwo było głosić idee równości i braterstwa z daleka, nie wiedząc do końca, jak naprawdę wygląda rzeczywistość. Isabell Allende akcję swojej powieści osadza na Saint-Domingue, jednej z kolonii Francji, gdzie szczególnie napięta była sytuacja polityczna. Bici, zagładzani, zmuszani do pracy ponad siły, Murzyni często uciekali lub popełniali samobójstwa, byleby tylko zakończyć swoje męki i odejść na podmorską wyspę. Kwestią czasu było kiedy wybuchnie powstanie niewolników i zemsta się dokona. Losy swoich bohaterów Allende przeplata z niewygodnymi faktami historii Francji: uciskaniem Murzynów, ich późniejszym buntem, a także narodzinami myśli abolistycznej w Stanach Zjednoczonych. 

piątek, 8 lutego 2013

Wróg numer jeden/Zero Dark Thirty



11 września 2001 roku na zawsze zmienił historię świata. To jedna z najważniejszych dat współczesnej historii, dzień, który rozpoczął światową wojnę z terroryzmem, a Osamę Bin Ladena uczynił ucieleśnieniem wszelkiego zła, diabłem w ludzkiej skórze i najbardziej poszukiwanym człowiekiem na świecie – wrogiem numer jeden. 

We wrześniu 2001 roku rozpoczęłam naukę w gimnazjum, byłam więc jeszcze dzieckiem. 11 września na zawsze wrył się w moją pamięć. Było po 15, akurat wróciłam do domu ze szkoły i włączyłam telewizję, by obejrzeć jakiś serial. Skacząc po kanałach, natrafiłam na relację na żywo ze Stanów. Początkowo nie wiedziałam, co się dzieje. Nie docierało do mnie, że właśnie dokonał się największy zamach terrorystyczny w dziejach. Tego dnia nie odeszłam już od telewizora. Nie mogłam. Zahipnotyzowana patrzyłam w ekran i nie wierzyłam. Płakałam. Przed napisaniem tego posta ponownie obejrzałam wydanie wiadomości z 11 września 2001 roku, po tylu latach nadal nie umiem patrzeć na to spokojnie i budzi to we mnie tyle samo emocji. Pamiętam też szok, jaki wywołały we mnie zdjęcia, opublikowane w prasie. Zwłaszcza te na których widać było ludzi, wyskakujących z okien World Trade Center. Na widok fotografii Osamy Bin Ladena przechodzą mnie ciarki, do dziś i pomimo, że nie żyje.

czwartek, 7 lutego 2013

Bestie z południowych krain/Beasts of the Southern Wild




Zwykle trochę nieufnie podchodzę do filmów, które Amerykanie nazywają objawieniem. Jakoś niezbyt ufam ich filmowym gustom, co zresztą pokazują ostatnie ceremonie rozdania Oscarów. Akademia Filmowa podpadła mi już tyle razy, że w tym roku nie byłam entuzjastycznie nastawiona do zbyt wielu nominowanych produkcji. Nie wiem, czy widzieliście już „Lincolna”. Jeśli nie, tym lepiej, bo naprawdę nie warto. Dawno nie widziałam tak nudnego filmu z tak mierną grą aktorską, który w dodatku otrzymał 12 nominacji do Oscarów. Na pewno więc rozumiecie, że po obejrzeniu „Lincolna” bardzo się zniechęciłam do dalszego oglądania nominowanych filmów. Całe szczęście jednak udało mi się zebrać w sobie i obejrzeć w końcu „Bestie z południowych krain”. I muszę niechętnie zgodzić się z Amerykanami, uznającymi film w reżyserii Benha Zeitlina za najlepszy debiut ostatniej dekady.

Akcja „Bestii z południowych krain” toczy się w miejscu, zagrożonym powodzią, odseparowanym od suchego świata murem. W centrum wydarzeń znajduje się 6-letnia dziewczynka Hushpuppy, będąca jednocześnie narratorką historii. Hushpuppy często rozmawia z nieobecną matką, potrzebuje bliskości i ciepła, których nie daje jej chory ojciec. Mężczyzna wychowuje swoją córkę tak, by dała sobie radę w każdej sytuacji. Pomimo tego, że Hushpuppy ma dopiero 6 lat, ojciec traktuje ją jak dorosłą i stara się nauczyć niezależności od innych. 

poniedziałek, 4 lutego 2013

„Po zmierzchu”, czyli moje pierwsze spotkanie z Harukim Murakamim



„Pamięć to coś naprawdę dziwnego. Szufladki ma wypchane kompletnie nieprzydatnymi, bezsensownymi rzeczami. A człowiek zapomina jedną po drugiej te ważne, naprawdę potrzebne.”

Z twórczością Murakamiego chciałam się zapoznać od dawna, niestety nie wiedziałam za bardzo od czego zacząć. W końcu po przeczytaniu wielu opinii doszłam do wniosku, że na początek warto przeczytać „Po zmierzchu” – powieść na tyle krótką, że gdyby się okazało, że mi z Murakamim nie po drodze, nie męczyłabym się zbyt długo. No i przytargałam z biblioteki egzemplarz książki, rozsiadłam się wygodnie z kubkiem kakao i…przepadłam. Przez godzinę byłam obserwatorem nocnego życia w Tokio i nic ze świata zewnętrznego kompletnie do mnie nie docierało. A na koniec pomyślałam: „Ja chcę jeszcze!” i zaczęłam sprawdzać dostępność kolejnych powieści Japończyka w miejscowej bibliotece.

Akcja „Po zmierzchu” toczy się w trakcie jednej nocy w Tokio. Piszę „akcja”, choć tej właściwie nie ma. Jest kilka scenek z życia: dziewczyna samotnie siedzi w restauracji i czyta książkę, przysiada się do niej dawny znajomy, zaczynają rozmawiać; w jednym z love hoteli zostaje pobita chińska prostytutka; pewna kobieta śpi i nigdy się nie budzi. 

sobota, 2 lutego 2013

„Świat w pigułce, czyli Teksas jest większy od Francji” Piotr Kraśko, czyli reportaże z podróży



„Opowieść o Włoszech można zacząć od rzymskiego Koloseum, miasteczka Corleone na Sycylii, spotkania z gondolierem w Wenecji, wartego dziesiątki milionów jachtu w Portofino, fabryki ferrari w Modenie, pizzerii w Neapolu, gdzie po raz pierwszy przyrządzono Margheritę, widoku na katedrę w Mediolanie, jaki wyłania się nagle po wyjściu na plac z drugiej strony(…)”.

Piotr Kraśko potrafi – to pierwsze, co nasunęło mi się na myśl po przeczytaniu „Świata w pigułce”. A dlaczego tak twierdzę? Bo nie spodziewałam się, że reportaże Kraśki będą ciekawsze od relacji Pawlikowskiej, Wojciechowskiej, a nawet Cejrowskiego! A tak właśnie jest.

Na książkę składają się opisy podróży do Włoch, Szwecji, obu Ameryk, Afryki i na Bliski Wschód. O każdym miejscu autor potrafi nie tylko ciekawie napisać, ale też zwrócić uwagę na mało znane fakty. Nie jest to więc sztampowa relacja, kładąca nacisk głównie na kulturę i historię kraju. U Kraśki znajdziemy dużo anegdot i dygresji, jest tu sporo szczegółów, ale dotyczących niewielkiej ilości tematów. Reporter skupił się na dokładnym przedstawieniu kilku opowieści, co z jednej strony pozwala sporo się dowiedzieć, ale pozostawia też ogromny niedosyt. Relacja z Włoch zajmuje raptem 50 stron, a z Szewecji nieco ponad 30! Sami widzicie, że nie jest tego zbyt wiele. 

piątek, 1 lutego 2013

Kon-Tiki



W 1947 roku pięciu Norwegów i jeden Szwed wyruszyli w niezwykłą podróż. 4 lata później film dokumentalny, który w czasie niej powstał, został nagrodzony Oscarem. 

Thor Heyerdahl, zainspirowany legendą, mówiącą o tym, że Polinezja została zaludniona z Ameryki Południowej, a nie z Azji, jak wcześniej sądzono, postanawia udowodnić swoją teorię. Pisze nawet pracę na ten temat, której jednak nikt nie chce wydać. Przekonany o słuszności swojej tezy, decyduje się odbyć podobną podróż jak legendarny Kon-Tiki setki lat temu. I tak ląduje na tratwie z drzewa balsy, mając nadzieję pokonać 8000km w ciągu 100 dni. 

„Kon-Tiki” to norwesko-duński faworyt do Oscara, będący fabularną wersją wyprawy z 1947 roku. Reżyser do dyspozycji miał książkę, napisaną przez Thora Heyerdahla, a także wspomniany już oscarowy dokument. Jak mu to wyszło? Z pewnością widowiskowo i dość ciekawie.