poniedziałek, 9 czerwca 2014

Zaproszenie i trochę pożegnanie


Przebąkiwałam już o tym, biłam się z myślami i w końcu podjęłam decyzję.

Tymczasowo zawieszam, porzucam, odkładam na bok, prowadzenie tego bloga.  

Powód jest prosty: wypaliłam się, jeśli chodzi o pisanie o książkach, filmach, serialach i nie sprawia mi to już tyle radości, co kiedyś, a nie chcę by moje pierworodne dziecko - „Kultura i inne pasje” dogorywało i walczyło o przetrwanie. Jak tak patrzę na posty z ostatnich miesięcy, to widzę zero konkretów, trochę zdjęć i pasję, która potrzebuje oddzielnego miejsca. 

Dlatego podjęłam decyzję: będę pisać, o tym, co kocham ponad wszystko, o podróżach. Nie było ich wiele, i tylko Europa, ale coś już widziałam, mogę się podzielić doświadczeniem i wskazówkami. Jeśli chcecie, zapraszam na moje drugie dziecię – „Wanderlust”, gdzie na pewno dokończę relację z tegorocznych wakacji. Co dalej? Zobaczymy.

Dziękuję za ten czas i obiecuję odwiedzać Wasze blogi, w końcu nadal będę czytać i oglądać. 

Pozdrawiam, jeszcze raz dziękuję i zapraszam na coś nowego.


sobota, 7 czerwca 2014

Kreta: Chania, czyli przepiękne miasto i trochę o organizacji wyjazdu


Słowem wstępu
Jeśli rok temu zapytalibyście mnie, czy kolejne wakacje spędzę w Grecji, powiedziałabym: „w życiu”. Mało tego. Miałam już zaplanowaną szczegółowo wyprawę, gdzie indziej, na inną piękną europejską wyspę. Kredyt, mieszkanie, to wszystko jednak zrewidowało moje plany i zaczęłam szukać tanśzej opcji. Mając w pamięci, że M. chciał bardzo pojechać na Kretę, postanowiłam rozejrzeć się w temacie. Od początku w głowie kiełkował mi też plan wyprawy na Santorini promem, początkowo myślałam o 1 dniu, w końcu spędziliśmy tam 3 najcudowniejsze dni w życiu. Tak, tak, greckie wakacje przebiły nawet tydzień w Rzymie 2 lata temu. O tym jednak później. Na razie jesteśmy w Chanii, a właściwie na chwilę przed nią.

Organizacja wyjazdu
Organizować wakacje zaczynam zawsze bardzo prozaicznie: od zapytania szefa, czy mogę w tym terminie wziąć wolne ;) Potem zaczynam polować na tanie bilety. Codziennie przez miesiąc, kilka razy, sprawdzałam na stronie  Ryanair (uwaga! bilety zawsze kupuje bezpośrednio u przewoźnika, bo zauważyłam, że pośrednicy do cen doliczają sobie prowizję) ceny biletów na trasie Wrocław-Chania. W końcu trafiłam na promocję. Oczywiście w porównaniu do biletów za 60 zł do Paryża czy Brukseli, trudno nazwać 177 zł za osobę za lot wielką okazją. Ale na tej trasie taniej było tylko na kwiecień, na drugą połowę maja i później ceny były już takie, a nie inne. W międzyczasie ułożyłam plan wyprawy, trochę mi tu namieszała wycieczka na Santorini, która spowodowała, że musieliśmy pojechać do Heraklionu. Myślałam, wkurzałam się, ale w końcu wymyśliłam. 


Jak już wszystko miałam obmyślone, odpaliłam booking.com i spędziłam godziny na poszukiwaniu okazji. Co rozumiem przez okazję? Czysty pokój z łazienką w centrum miasta w dobrej cenie. Udało się i z czystym sumieniem mogę polecić pensjonat Pia Rooms. Za 25 euro za noc dostaliśmy przestronny pokój z widokiem na wenecki port. Jedynym minusem był brak zasłonki przy prysznicu, przez co trudno było się umyć. Ostatecznie była to jednak tylko 1 noc, więc zbytnio się tym nie przejęliśmy. Poza tym w Hiszpanii płaciliśmy 70 euro za noc za niewiele lepsze warunki.

wtorek, 3 czerwca 2014

Szara rzeczywistość pourlopowa


Poniedziałkowy wieczór, pilot linii Ryanair wita nas na pokładzie samolotu słowami: Witam, lecimy do deszczowego Wrocławia, przydadzą się kalosze. I już wiem, że powrót do rzeczywistości po ciepłej i słonecznej Grecji będzie wyjątkowo trudny. I nie jest inaczej.

Już jutro powrót do pracy, a ja myślami nadal na takiej pięknej wyspie z białymi domkami, o której od zawsze marzyłam. Już wiecie, gdzie byłam w tym roku?

Zdjęcie Wam pomoże:


Jak dotąd, najlepsze wakacje w życiu.

Obszerniejsze relacje w najbliższych tygodniach.

 Napiszę też wskazówki, jak samemu zorganizować wakacje na Krecie i Santorini. Może komuś się przyda :) 

poniedziałek, 5 maja 2014

Podróż sentymentalna: „Tego lata w Zawrociu” Hanna Kowalewska



Za oknem deszcz, a ja pod kocem z kubkiem herbaty w ręku, i książką, która przeniosła mnie do niezwykle ciepłego miejsca. I bynajmniej nie mam na myśli plaży w jakimś ciepłym kraju, ale Zawrocie, posiadłość położoną gdzieś nieopodal stawu i lasu, której właścicielka wieczorami siada na werandzie i zasłuchuje się w świerszcze i cykady. Brzmi ciepło, prawda? I takie właśnie jest, nawet pomimo przewrotnej intrygi babki Aleksandry i niechęci mieszkańców miasteczka, która spotyka Matyldę na każdym kroku.

A zaczęło się tak...

Matylda odziedziczyła dom, a wraz z nim nie tylko masę wspomnień i pamiątek, ale też nienawiść i zawiść nieobdarowanych członków rodziny. Dlaczego ona, której babka nigdy nie poznała, a nie ukochany wnuk – Paweł? Na to pytanie nasza bohaterka będzie musiała sama sobie odpowiedzieć, szperając w zakamarkach starego domiszcza, które kryje niejeden sekret. 

sobota, 3 maja 2014

Pomysł na majówkowy wypad: Zamek w Mosznej



Ostatnio narzekałam, że w tym roku Majówka w domu i zasadniczo tak, ale korzystając z pięknego słońca udało nam się w czwartek wyrwać za miasto :) Całkowicie spontanicznie pojechaliśmy do przepięknego Zamku w Mosznej w województwie opolskim. Podróż autostradą trwała trochę ponad godzinę, a na miejscu czekały nas takie widoki:

 

środa, 30 kwietnia 2014

Kulturalne migawki #4



Książka:

„Czerwony rower” Antonina Kozłowska: historia czterech nastolatek, które los połączył i na zawsze naznaczył. Beata - szkolna gwiazda, Karolina - córka ubeka, Gośka – poczciwa córka badylarza i ta czwarta – Aneta – wyjątkowo nieurodziwa, szara myszka – wszystkie dziewczyny spotykamy w jakże trudnym okresie, jakim jest dorastanie, tym trudniejszym, jeśli ma miejsce w czasach PRLu. Spotkanie po latach przywraca niechciane wspomnienia, a straszny sekret, łączący przyjaciółki nie daje o sobie zapomnieć. 

Już od pierwszych stron można wyczuć gęstą, duszną atmosferę, która wręcz osacza. Po przeczytaniu kilku zdań już wiedziałam, że zdarzy się coś strasznego, coś, co naznaczy te dziewczyny na całe życie i przez, co nigdy nie pozbędą się poczucia winy. Mocną stroną powieści są doskonałe portrety psychologiczne bohaterek, a także to, że autorka nie ocenia ich zachowania. Relacjonuje to, co się wydarzyło, nie zapominając jednak o bagażu doświadczeń każdej z dziewcząt, środowisku, z jakiego pochodzą i warunków, w jakich się wychowywały. Dzięki temu mamy pełnokrwiste postaci, od których świata i problemów nie sposób się oderwać. „Czerwony rower” czytałam z zapartym tchem. Bałam się przewracać kolejną stronę, a jednocześnie byłam ogromnie ciekawa przed jakimi wyborami Kozłowska postawi jeszcze swoje bohaterki. Smaczku dodaje fakt, że akcja książki dzieje się w czasach komunistycznych, dzięki czemu można na chwilę przenieść się w świat cukru na kartki, dżinsów z bazaru i niepowtarzalnej atmosfery. Ocena: 8,5/10.

czwartek, 24 kwietnia 2014

(Po)świątecznie



Wyjazdowo

Jako, że w tym roku Wielkanoc spędziłam u rodziny M. w lubelskim, jeden dzień udało mi się spędzić na zwiedzaniu regionu, co zaowocowało wycieczką do Zamościa.

Dlaczego akurat tam? Wystarczyło, że dowiedziałam się, że to Włoch zaprojektował układ miasta, a starówka wpisana jest na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i już było postanowione ;)


Po krótkim spacerku ulicami miasta, wypiliśmy kawę na starówce (piernikowa latte, pycha!) i zjedliśmy lody w lokalu o wdzięcznej nazwie „Chocolaterie”.

Zamość można zwiedzić w 2-3 godziny, niestety nie wszystkie zachowane zabytki są w dobrym stanie L

niedziela, 13 kwietnia 2014

Przeczytane ponownie: „Klara i półmrok” Jose Carlos Somoza


Rok 2006. Światem artystycznym rządzi kierunek zwany hiperdramatyzmem, który przejawia się w malowaniu i odpowiednim upozowaniu ludzkiego ciała. Człowiek staje się więc płótnem i każdego dnia przez określony czas wystawia się w galerii bądź domu prywatnego kolekcjonera. Biznes kręci się znakomicie, najwspanialsze żywe obrazy warte są miliony dolarów, a ich twórca Brunon van Tysch zostaje okrzyknięty najgenialniejszym artystą swoich czasów, i porównywany jest do Michała Anioła czy Rembrandta. Dobrą passę hiperdramatyzmu przerywa jednak brutalny mord na „Defloracji”, jednym z obrazów kolekcji „Kwiaty”. Służby bezpieczeństwa wpadają w panikę: wielkimi krokami zbliża się najnowsza wystawa Mistrza, a morderca wygłasza artystyczne manifesty
i prawdopodobnie uderzy ponownie.

„Warto od czasu do czasu stanąć twarzą w twarz z tym, co nam się nie podoba. To, co nam się nie podoba, jest jak uczciwy przyjaciel: mówi prawdę, nawet jeśli nas ona dotyka.”

„Klara i półmrok” to wciągający i mieszający w głowie thriller znakomitego Jose Carlosa Somozy, hiszpańskiego pisarza i psychiatry. Somoza napięcie buduje już od pierwszej strony, od jego powieści tak trudno się oderwać, że jednego wieczoru zapomniałam położyć się spać. Znacie to uczucie, kiedy po prostu musicie wiedzieć, co będzie dalej? W przypadku tej powieści czytelnicze szaleństwo ogarnęło mnie po raz drugi. Po 4 latach wróciłam do „Klary i półmrok” i z radością stwierdziłam, że nadal nie mogę się oderwać, że ta lektura działa jak narkotyk i ogromnie na mnie oddziaływuje – w każdy możliwy sposób. Somoza jest moim mistrzem, o czym Wam już pisałam w recenzjach „Jaskini filozofów”, „Dafne znikającej”, „Klucza do otchłani” i „Przynęty” (choć ta ostatnia jest jego najsłabszą powieścią w ogóle, a nadal pozostaje dobra!).

Co decyduje więc o tym, że czytając Somozę przepadam? Przede wszystkim zagłębinie się w ludzką psychikę, odkrywanie jej najciemniejszych aspektów, przedstawianie bohaterów tak ludzkich i złożonych, jak to tylko w literaturze możliwe. Wyjaśniając postawy swoich postaci, Somoza często odwołuje się do ich dzieciństwa i udowadnia, jak bardzo wpływa ono na to, kim stajemy się później.

niedziela, 30 marca 2014

Kulturalne migawki #2



Książka:


„Cyrk nocy” Erin Morgenstern: miałam zostać oczarowana, poznać ponadczasową miłosną historię i magiczne chwile w niezwykłym cyrku, tymczasem przez większość lektury czułam się dość znudzona, a czarów, ponad te oczywiste, nie doświadczyłam. Piękny pomysł został znowu zmarnowany... Fabuła jest pełna niespójności, a postaci pozbawione życia. Bardzo chciałabym się dowiedzieć trochę więcej o kulisach pojedynku dwóch magów, o innych rozgrywkach,  a także zrozumieć, dlaczego właściwie rywalizacja nie może zostać przerwana. Wreszcie: o co chodziło w przepowiedniach Isobel i kim właściwie byli Szkrab i Gismo? To wszystko nie są niedopowiedzenia autorki, które czyniłyby książkę bardziej tajemniczą czy magiczną, a ewidentny brak pomysłu na zgrabne poprowadzenie fabuły. Trochę średnio jak na tak zachwalaną książkę. Ocena: 6/10.


„Wiedeńska gra” Carla Montero: debiut autorki „Szmaragdowej tablicy”, która jakoś nie porwała mojego serca, ani umysłu, pewnie odpuściłabym sobie, gdyby nie ten Wiedeń w tytule, miasto, które uwielbiam i w którym chciałabym mieszkać. Niestety nawet przepiękny Wiedeń nie uratował w moich oczach tej książki. Przez większość lektury zastanawiałam się po co w ogóle „Wiedeńska gra” została napisana? Styl Montero jest beznadziejny, o wiele gorszy niż w „Szmaragdowej tablicy” i na każdym kroku czuć, że to debiut, do tego bardzo nieudany... Fabuła bez sensu, ciągnie się jak flaki z olejem. Szpiegostwo, intrygi? Zapomnijcie o tym, co przeczytaliście na okładce i nastawcie się raczej na powieść, napisaną bez żadnego zamysłu, całkowicie niepotrzebną. Zdecydowanie nie zostanę fanką pani Montero. Ocena: 2/10.

wtorek, 25 marca 2014

Kulturalne migawki


Książka

„Rumo i cuda w ciemnościach” Walter Moers: uwielbiam cudowną wyobraźnię Waltera Moersa i niezwykły świat, jaki stworzył dla czytelników – Camonię. Byłam już w „Mieście Śniących Książek”, i próbowałam wyplątać się z paktu z przeraźnikiem w Sledwai, tym razem nogi zaniosły mnie do Wolpertingu, miasta zamieszkanego przez niezwykłe istoty, które zadziwiają rozumem i siłą. Jednym z wolpertingów jest Rumo, który podążając za Srebrną Nicią zostaje porwany na Czarcie Skały przez bandę wszystkożernych cyklopów. Tam spotyka robakina Szmejka. I wtedy wszystko się zaczyna. Po raz kolejny Moers oczarował mnie, choć może już nie tak, jak przy dwóch poprzednich książkach. Podziwiam jego wyobraźnię, Camonia jest miejscem równie dopracowanym jak Śródziemie Tolkienia. Na każdym kroku na czytelnika czekają nowe niespodzianki, do odkrycia wciąż jest bardzo wiele! „Rumo i cuda w ciemnościach” to jedna z tych książek, które zachwycą i małych, i dużych. Mam nadzieję, że kiedyś coś jeszcze o Camonii Moers napisze, patrząc na jego bibliografię widzę, że zamilkł kilka lat temu... Niestety. 

Film

„Czas na miłość”: w ostatnich latach trudno trafić na naprawdę dobrą komedię romantyczną. Wybierając jednak na piątkowy wieczór film Richarda Curtisa, twórcy takich hitów jak: „To właśnie miłość”, „Notting Hill” czy „Dziennik Bridget Jones”, byłam spokojna. Po prostu czułam pod skórą, że ten facet mnie nie zawiedzie. I już od pierwszych minut seansu okazało się, że Curtisowi znowu się udało. Fabuła wygląda następująco: w dniu 21. urodzin ojciec zdradza Timowi rodzinny sekret: wszyscy mężczyźni w ich rodzinie mogą podróżować w czasie. Nasz bohater, uroczy rudzielec, ma tylko jedno marzenie: poznać wielką miłość. Jak się okaże, możliwość cofnięcia się w czasie do dowolnej chwili życia, bardzo ułatwi mu zadanie. W końcu czy nie byłoby fajnie poprawić nieudaną randkę lub uratować komuś skórę? Przepis na komedię romantyczną wydaje się więc prosty: wziąć Richarda Curtisa, dodać Rachel McAdams, a całość podawać wraz z nieporadnym młodzieńcem, który swoim urokiem kupi serca damskiej części widowni. „Czas na miłość” okazał się być bardzo dobrą rozrywką z pięknym przesłaniem, mówiącym o tym, że radości życia trzeba się po prostu nauczyć. Nie jest to może opowieść na miarę starych filmów Curtisa, ale i tak najlepsza komedia romantyczna ostatnich lat. 

Serial

Obejrzałam dziś finał ostatniego sezonu „The Good Wife". Miałam się świetnie bawić, jedząc obiad, a tymczasem omal nie zadławiłam się kotletem... Cóż za emocjonująca końcówka! Nie będę tu spoilerować, ale nie wyobrażam sobie, jak ten serial dalej będzie wyglądał po odejściu X...

sobota, 22 marca 2014

Michael Bublé znów zaśpiewa w Polsce!!!


AAAAAAAAAA! Michael będzie w Polsce!!!! - tak piszczałam we wtorek o 9 rano, gdy zobaczyłam na fanpejdżu Michaela, że wystąpi w Krakowie. Oczywiście ludzie w pracy nie mieli ze mną życia :) Przez cały dzień musieli wysłuchiwać o mojej miłości i o koncercie w Gdańsku (tu możecie o tym poczytać).

Potem mój entuzjazm nieco osłabł, bo zobaczyłam ceny biletów. Widzieliście?! Organizatorzy mocno przesadzili. I tak biłam się z myślami, na jaką kategorię się zdecydować, aż w końcu stwierdziłam, że raz się żyje, w niedzielę mam urodziny, więc zrobię sobie taki prezent i kupiłam bilet prawie na samym środku I rzędu :) Już dawno nie byłam tak szczęśliwa :)


Dawno mnie nie było na blogu... Wiem, że go zaniedbuję bardzo, ale ostatnio nie mam ochoty pisać. Może więc coś się tu czasem pojawi, ale będzie to bardziej luźna refleksja albo jakaś prywata, bo aktualnie nie zamierzam wracać do bloga w poprzedniej postaci. To co mnie teraz interesuję (poza Michaelem oczywiście:P), to sprawa mieszkania. Kilka osób pytało, co postanowiliśmy więc odpowiadam: wczoraj podpisaliśmy umowę przedwstępną z deweloperem i złożyliśmy wniosek do banku o kredyt. Za miesiąc będzie wiadomo, czyli będziemy niedługo na swoim, czy nie :) Jak już będę miała 100% pewność, to napiszę Wam więcej o samej nieruchomości, na razie nie chcę zapeszać. 

Pozdrawiam w ten piękny wiosenny dzień i obiecuję trochę odkurzyć "Kulturę i inne pasję".

Do napisania.

PS Musiałam się z Wami podzielić moją radością z powodu Michaela :)))

środa, 12 lutego 2014

Gdzie byłam, jak mnie nie było


Kochani!

Przepraszam, okropnie zaniedbuję bloga, ale jestem tak zaganiana, że nie mam głowy do pisania czegokolwiek. Pamiętacie, jak pisałam w poście podsumowującym rok 2013, że mam wielki plan na 2014? No i właśnie zaczęłam ten plan wprowadzać w życie.

Początkowo mieliśmy starać się o kredyt w drugiej połowie roku. Okazało się jednak, że mieszkania w inwestycji, która nas interesuje rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, postanowiliśmy więc nie zwlekać dłużej. Na razie bezpłatnie zarezerwowaliśmy sobie jedno mieszkanko, mamy czas jeszcze, by się zastanowić, czy chcemy już i czy na pewno to ( w końcu to inwestycja długoterminowa). Trochę mnie odstrasza, że musielibyśmy sami zrobić schody, ogrzewanie i ocieplenie poddasza, ale z drugiej strony cena jest rewelacyjna jak na Wrocław, no i nieźle to wygląda. Co sądzicie?

Będę wdzięczna za każdą wskazówkę.

PS Nawet filmów oscarowych nie oglądam, bo nie mam głowy zupełnie! Nie czytam też nic :(

piątek, 24 stycznia 2014

Złodziejka książek/The Book Thief



Pewnie gdybym nie znała wcześniej niesamowitej książki Markusa Zusaka, czytalibyście właśnie słowa zachwytu, a „Złodziejkę książek” obwołałabym filmem miesiąca. Tak się jednak nie stało. Ekranizacji właściwie nie można nic zarzucić: jest wierna pierwowzorowi, aktorzy grają bardzo dobrze, muzyka przyprawia o dreszcze... Szkoda tylko, że w tym świetnie zrealizowanym obrazie brakuje choć odrobiny magii. Trzeba jednak przyznać, że reżyser, Brian Percival, miał niewiarygodnie trudne zadanie. No bo jak tu przenieść na ekran powieść, która swoim niezwykłym klimatem, każdym słowem, wywołuje u czytelnika ogromne poruszenie, w trakcie, której lektury, łzy same płyną z oczu, a ostatnia strona przychodzi nadspodziewanie zbyt szybko? Rzecz niemożliwa, ot co.

Historia Liesel Meminger poruszyła serca milionów czytelników na całym świecie. Wszyscy ci, którzy dostąpili zaszczytu spotkania z tą niezwykłą dziewczynką, z pewnością pokochali jej odwagę i dobroć, cieszyli się z potajemnego czytania książek z papą Hansem, uciekali przed rozzłoszczoną mamą Rosą, świetnie bawili się z Rudym i dawali nadzieję Maksowi. W tej cudownej opowieści nie brakuje także bohatera, z którym spotkanie czeka każdego z nas – Śmierci. Przyznajcie, że to właśnie dzięki narracji poprowadzonej z jej puntu widzenia udało się Zusakowi napisać tak niesamowitą książkę.

niedziela, 19 stycznia 2014

100 książek według BBC: „Myszy i ludzie” John Steinbeck



„My mamy przyszłość. Mamy do kogo otworzyć gębę, mamy kogoś, kto się choć trochę nami przejmuje. Ja mam ciebie, a ty masz mnie.”

Jak to możliwe, że tak krótko objętościowo książka (raptem 100 kilka stron w wydaniu polskim) wywołuje tak ogromne emocje? I to nieprzerwanie od niemalże 80 lat! Kolejne pokolenia czytelników biorą do rąk „Myszy i ludzi” Johna Steinbecka i nie mogą wyjść z podziwu nad niesamowitą ekspresją tej nad wyraz prostej historii. Piszę to z przekonaniem, że mam do czynienia z powalającym na kolana, mieszającym w głowie arcydziełem.

Akcja powieści toczy się w latach 30. XX wieku. Dwóch przyjaciół wędruje po Stanach Zjednoczonych w poszukiwaniu pracy. Pozornie to kolejni bezrobotni, którzy mogą robić cokolwiek, byle zarobić na kawałek chleba. George i Lennie mają wspólne piękne marzenie: własny kawałek ziemi, ogródek warzywny i kilka królików. Poza tym mają siebie, mają do kogo otworzyć przysłowiową „gębę” i wiedzą, że zawsze mogą na siebie liczyć, a właściwie Lennie na George’a, ale to już całkiem inna historia...

Posłuchajcie... Było takich dwóch, co zawsze wszędzie razem łazili. Jeden bronił drugiego i dbali o siebie nawzajem. To nic, że Lennie jest upośledzony umysłowo, ważne, że ma George’a i wie, że on zawsze, ale to zawsze stanie po jego stronie. I tak mijają im lata. Przyjaciele wędrują od miasta do miasta, tu Lennie coś narozrabia, tam George ocali mu tyłek. Aż trafiają do gospodarstwa, gdzie rozegra się właściwa historia ich życia, ich przyjaźni, ludzkiego okrucieństwa i zaślepienia. Koniec mrzonek o lepszym życiu.

piątek, 17 stycznia 2014

Wielkie rozczarowanie: „Sekrety kobiet złotnika” Jeanne Bourin



Pewnie sami nieraz mówiliście „ale średniowiecze” z myślą o czymś, co jest zacofane, nie na czasie. No bo jak postrzega się tamten okres? Brud, smród i ubóstwo, do tego fanatyzm religijny i ciągłe wojny – oto i obraz wieków ciemnych, jak zwą ten okres historycy. „Sekrety kobiet złotnika” pióra Jeanne Bourin miały mi udowodnić, że taki obraz średniowiecza jest niepełny, bo wtedy przecież też żyli ludzie tacy, jak my, którzy mieli swoje radości i problemy. Muszę przyznać, że autorce udało się dobitnie mi uświadomić, że i wtedy rozwiązłość seksualna była na porządku dziennym i każdy był niewolnikiem swoich zmysłów. Niestety nic więcej z lektury nie wyniosłam.

Moi Drodzy, „Sekrety kobiet złotnika” to nic więcej jak romans, tyle, że osadzony w średniowieczu, przez co jest odrobinę ambitniejszy. Głównymi bohaterkami są żona oraz cztery córki złotnika – Szczepana Brunela. Każda z kobiet przeżywa jakieś miłosne rozterki, np. Matylda cierpi z powodu wysokiego apetytu seksualnego, który nie może być zaspokojony przez o 20 lat starszego męża. Z kolei Florina, świeżo poślubiona poecie Filipowi, jest owładnięta obsesją na punkcie jego kuzyna, w którym kocha się także jej matka, a w tej mąż siostry jej męża... Widzicie, jak to brzmi? Telenowela – tyle, że nie brazylijska, a średniowieczna.

środa, 15 stycznia 2014

Kamerdyner/The Butler



Reklamowany jako oscarowy - „Kamerdyner”, w reżyserii Lee Danielsa, o Oscary nawet się nie ociera. Jest to dobre kino, poprawnie podane i zgrabnie zagrane, będące jednak typową produkcją „pod publiczkę”. Spodziewałam się, że po seansie nie będę mogła wyrzucić z głowy tej opowieści, dziwiłam się brakowi nominacji do Złotego Globu i byłam pewna Oscara dla Foresta Whitakera; tymczasem teraz wiem jedynie, że zmarnowano świetną historię z powodu nadmiernej poprawności politycznej. A to mnie, jako kinomankę, boli.

Film rozpoczyna się mocnym uderzeniem: przenosimy się w lata 20-te na jedną z wielu plantacji bawełny na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie matka głównego bohatera zostaje zgwałcona przez swojego białego „właściciela”, a jego ojciec zabity za próbę postawienia się. To dramatyczne wydarzenie uczy małego Cecila Gainesa, że wolność czarnoskórych jest fikcją i że lepiej się nie wychylać. Dzięki takiej postawie zostanie dostrzeżony przez szefa personelu w Białym Domu i będzie przez dekady służył kolejnym prezydentom Stanów Zjednoczonych. Zawsze w cieniu, nic nie widząc i nie słysząc, bezgłośnie podaję kawę i ciasteczka, gdy w tle rozgrywają się polityczne rozmowy na najwyższym szczeblu.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Zniewolony/12 Years a Slave



O rasizmie w kinie było już sporo. Zwłaszcza ostatnio. Mam wrażenie, że jeszcze jeden film, poświęcony temu zagadnieniu i temat się wyczerpie. Naturalnie więc, że po małym rozczarowaniu tak zachwalanym „Kamerdynerem”(recenzja wkrótce), miałam obawy wobec „Zniewolonego”, o którym mówi się, że zgarnie Oscary. Już abstrahując od tego, czy jest to dobre kino (a jest), szczerze mam nadzieję, że jednak tej najbardziej prestiżowej nagrody nie będzie. Byłoby to zbyt oczywiste, a po zeszłorocznym nagrodzeniu „Operacji Argo” chyba więcej oscarowych oczywistości nie zniosę. Dlaczego w minionym roku nie wygrał film, który był prawdziwym powiewem świeżości, jeśli chodzi o rasizm – „Django” Quentina Tarantino? Jeśli Akademia nie była gotowa nagrodzić opowieści o takim niewolniku, to dlaczego miałaby postąpić sztampowo i dać Oscara „Zniewolonemu”? Wierzę, że w tym roku nie będzie przewidywalnie i wstrzymywanie oddechu na dźwięk „and the winner is” będzie jak najbardziej na miejscu.

Reżyser recenzowanej produkcji, Steve McQueen, to ten facet, który dał światu „Wstyd” z rewelacyjnym Fassbenderem. Wcześniej był „Głód” (również z Fassbenderem), a teraz mamy „Zniewolonego” (o dziwo, również z Fassbenderem!). Jako, że tego drugiego jeszcze nie widziałam, nie pokuszę się o poszukiwanie różnych prób, jakim reżyser poddaje tego znakomitego aktora w swoich kolejnych dziełach. Nie, będzie obiektywnie o najnowszym dziecko McQueena, dziecku, które brutalnie rzucone w znudzony świat, próbuje wyjść z próby zwycięsko.

niedziela, 12 stycznia 2014

Złote Globy 2014!



Jutro rano pierwsze, co zrobię po przyjściu do pracy, to wejście na filmweb i sprawdzenie, jakie filmy zostały nagrodzone Złotymi Globami – nie mogę się doczekać! A tymczasem pobawię się we wręczanie statuetek, chociaż nie wiem, czy ma to sens, bo wielu produkcji jeszcze nie widziałam (Polsko, dlaczego nawet w tym jesteś taka opóźniona?!). Nie czuję więc takich emocji, jak przed Oscarami, gdy mam już wszystko obejrzane i swoje wyraźne typy. Złote Globy wręczę więc ulubieńcom, tak po prostu J

No to zaczynamy!

NAJLEPSZY FILM DRAMATYCZNY:
„Zniewolony. 12 Years a Slave"
„Kapitan Phillips"
„Grawitacja"
„Tajemnica Filomeny"
„Wyścig"

Tak się składa, że w głównej filmowej kategorii nie widziałam jedynie „Tajemnicy Filomeny”, mogę więc już trochę powiedzieć o nominacjach. I tak: „Grawitacja” mnie niemiłosiernie wynudziła, według mnie ten film powinien być jedynie nominowany w technicznych kategoriach. „Zniewolony”, „Kapitan Phillips” i „Wyścig” to równie dobre produkcje, chociaż nie pójdę w ślady krytyków i na pewno nie wybiorę „Zniewolonego”, bo nic nowego ta historia sobą nie reprezentuje (więcej niedługo w mojej recenzji, która już powinna być, ale nie dałam rady L  Gdyby nominowano „Konsera” w ogóle nie miałabym problemu z wyborem, a tak mogę jedynie kierować się...wyliczanką?

czwartek, 9 stycznia 2014

„Dancing on the Edge”, czyli zachwycam się, oj, zachwycam!



Perełka! Arcydzieło! Czysta przyjemność!

Chcę mi się krzyczeć z radości po obejrzeniu „Dancing on the Edge”, bo od czasu premiery „Mad Men” w 2007 roku, nie zachwycałam się tak bardzo żadnym serialem.

Chcę mi się płakać ze smutku, bo to tylko mini-serial, doskonała i przemyślana historia, zamknięta jedynie w 5 odcinkach; przygoda krótka, acz intensywna i zaskakująca całą gamą przeżyć.

Chyba nie mogło być lepiej...

Stephen Poliakoff (ten facet, który zrobił „Wspaniały rok 1939”, film, który polecałam tu) jest chyba mistrzem w tworzeniu gęstej, tajemniczej atmosfery, opowiadaniu historii, w których nie wiadomo do końca, co wydarzyło się naprawdę, a co jest tylko urojeniem; pisaniu bohaterów, którzy, choć twardo stąpają po ziemi, zaczynają snuć pokręcone teorie.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

„Wołanie kukułki” J. K. Rowling, czy jak kto woli Robert Galbraith



W lipcu ubiegłego roku, jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość, że autorem książki „The Cuckoo’s Calling” nie jest debiutujący Robert Galbraith, ale kobieta, która dała światu Harry’ego Pottera – J.K.Rowling. Zanim ludzkość poznała prawdę, powieść przez trzy miesiące sprzedała się w liczbie ok. 1500 egzemplarzy (!) i to pomimo ogólnie dobrych recenzji (acz nie zachwycających). Mało tego: kilkanaście wydawnictw odrzuciło maszynopis, twierdząc, że nie może sobie pozwolić na wydawanie nikomu nieznanego autora. Zgodziło się dopiero wydawnictwo Sphere Books (ale potem mieli niespodziankę:)

Książka pewnie jeszcze długo pozostałaby niezauważona, gdyby nie wścibska redaktorka „The Sunday Times”, która przeczytawszy powieść, doszła do wniosku, że jest ona zbyt dobra, jak na debiut i zleciła śledztwo. Podobno analizowano nawet język utworu, poza tym sypnął ktoś bliski prawnikom Rowling. I nagle boom! Rowling napisała nową książkę! Rzesze fanów Harry’ego Pottera zrobiły swoje i „Wołanie kukułki” momentalnie awansowało w serwisie Amazon z miejsca 4709 na 1!!!

Świetnie skrojona akcja marketingowa, czy Rowling naprawdę chciała się sprawdzić? Osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji. Pisarka przyznała, że zależało jej na obiektywnych recenzjach i uniknięciu medialnego szumu.

Ja cieszę się jednak, że prawda wyszła na jaw, bo inaczej nigdy nie sięgnęłabym po „Wołanie kukułki”, które dostarczyło mi kilku godzin prawdziwej przyjemności. Rowling potrafi.

sobota, 4 stycznia 2014

Wyścig/Rush



Brawura czy opanowanie? Czerpanie z życia pełnymi garściami czy poukładana egzystencja? Hunt czy Lauda?

Chyba nie zwróciłabym uwagi na ten film, gdyby nie cała masa pozytywnych recenzji, nominacja do Złotego Globa i wszechobecne przekonanie, że to produkcja na miarę Oscara. Formuła 1? Nie, dziękuję. Dla „Wyścigu” zrobiłam jednak wyjątek, co okazało się znakomitym wyborem.

Film przedstawia kulisy rywalizacji Jamesa Hunta i Nikiego Laudy podczas sezonu w 1976 roku. W „Wyścigu” nie brakuje także kolorowej atmosfery lat 70. i rozbudowanej psychologii postaci, dzięki czemu można mówić o bardzo dobrym, wielowymiarowym obrazie, który spodoba się zarówno zagorzałym fanom Formuły 1, jak i laikom, takim jak ja.

Reżyser, Ron Howard („Piękny umysł”, „Kod da Vinci”), z tą niezwykła historią (momentami, aż nie dowierzałam, że prawdziwą) poradził sobie znakomicie. Pokazując, że wyścig nie toczył się tylko na torze, ale także poza nim, stworzył film o dwóch silnych osobowościach, skrajnie od siebie różnych, ale związanych jedną wielką pasją: miłością do sportu i rywalizacji.

czwartek, 2 stycznia 2014

Hobbit: Pustkowie Smauga/The Hobbit: The Desolation of Smaug



Peter Jackson jest hobbitem, to pewne! Nie wyobrażam sobie, by ktoś inny mógł w taki sposób opowiadać publiczności o Śródziemiu. Wspaniały człowiek z wielką pasją, o którym najpewniej niedługo będzie się mówić, że urodził się po to, by ekranizować Tolkiena i dać niezapomniane przeżycia milionom ludzi na całym świecie. Filmom Jacksona daleko do suchych ekranizacji, to jego opowieści o Śródziemiu, dzieło życia.

Myślicie, że Tolkien byłby zadowolony z takiego przedstawienia jego książek? Przez cały seans to jedno pytanie chodziło mi po głowie... Odpowiedzi niestety nie znalazłam.

Podobnie jak pierwsza część tak i druga przyciągnęła do kin miliony widzów, a wśród nich wielkich fanów Tolkiena i Jacksona, a także zwykłych odbiorców, którzy chcieli po prostu obejrzeć film. I ci ostatni wyjdą z kina zawiedzeni, bo mam wrażenie, że produkcji tak przesyconej drobnymi smaczkami z Śródziemia i miłością doń, ktoś spoza kręgu wtajemniczonych nie jest w stanie przetrawić. „Bajki” – powiedzą, „rozwleczona niepotrzebnie akcja”, „po co aż trzy częśći”, na co ja im powiem: bo to wielkie dzieło fana dla fanów, uczta, na którą powinni przyjść, tylko ci, którzy są głodni Śródziemia.