Wyobraźcie
sobie, jakbyście się czuli, gdybyście nagli nie czuli zapachu świeżo skoszonej
trawy, smaku ulubionej potrawy. Życie nie smakowałoby tak dobrze, prawda? A co,
gdybyście nagle przestali słyszeć i widzieć, i musieli żyć w społeczeństwie, w
którym nikt nie słyszy i nie widzi.
„Ostatnia miłość na Ziemi” to kolejny film
apokaliptyczny, produkcji blisko zarówno do „Contagion – Epidemii strachu”, jak
i do „Melancholii”. W obrazie Davida Mackenziego wirus rozprzestrzenia się
równie nagle i szybko jak w „Epidemii strachu”. Pewnego dnia ludzie stracili
zmysł węchu. Podczas gdy naukowcy pracowali nad antidotum, przyszła kolejna
tragedia: utrata smaku. Większość filmu jest bardzo przygnębiająca i
depresyjna, a zdjęcia są ponure, utrzymane w stylistyce katastroficznej. Po nie
więcej niż 20 minutach seansu widza ogarnia „melancholia”, by nie opuścić go
już do samego końca. Jedynym promykiem nadziei jest rodząca się miłość
pomiędzy Michaelem i Susan. Bohaterowie pewnie nie mogli się poznać w gorszym
czasie, co nie oznacza jednak, że nie potrafią się odnaleźć w
postapokaliptycznym świecie. Nie wiemy, czy jest to ostatnia miłość na Ziemi,
ale wiemy, że jest prawdziwa i kojąca. Nikt przecież nie chce umierać w
samotności.
Akcja zasadniczo toczy się
powol, przyśpieszając jedynie w zasadniczych momentach. W filmie brak efektów
specjalnych, a widz skupia się na obserwowaniu tego, jak świat radzi sobie z
dziwną epidemią, która nastała. Reżyser przedstawia bardzo intrygującą wizję:
oto człowiek nagle przestaje czerpać przyjemność z jedzenia, nie mogąc go
powąchać, a gdy nie może go także spróbować zaczyna jeść wszystko, byleby tylko
mógł poczuć delikatną konstynencję na języku. Znamienna jest scena, w której
podczas kąpieli, Susan zaczyna zlizywać z Michaela żel do golenia, po chwili
bohaterowie jedzą także mydło, ciesząc się jak dzieci, że coś czują.
Wraz z utratą kolejnych zmysłów,
świat pogrąża się w coraz większym chaosie, a ludzie ponownie czerpią radość z
miłości. Nagle ważne się staje, by dzielić życie z kimś, by nie umrzeć w
samotności. Jak mówi narratorka, są dwie drogi: czekać na koniec świata lub żyć
dalej i pogodzić się z nową rzeczywistością. Nasi bohaterowie, pozbawieni
najważniejszych zmysłów, nauczyli się kochać i doceniać piękno dnia dzisiejszego.
„Ostatnia miłość na ziemi” to
film tragiczny, który jednak jest także wielką pochwałą życia. Reżyser
przypomina nam, jakimi szcześciarzami jesteśmy, mogąc poznawać świat za pomocą
wszystkich zmysłów. Kiedy więc następnym razem będziecie słuchać ulubionej
piosenki, wyobraźcie sobie, co byście czuli, wiedząc, że już nigdy jej nie
usłyszycie.
Ocena: 7,5/10.
Interesujące! Może obejrzę ;)
OdpowiedzUsuńRecenzja brzmi bardzo ciekawie.;) Wakacje się zbliżają, więc pewnie obejrzę.;)
OdpowiedzUsuńDla mnie grzmi genialnie! Ja zawsze, gdy jestem chora i mam okropny katar nie czuje smaków i zapachów. Naprawdę to jest okropne, nie można się cieszyć smakiem potraw i nic się czuje. Z pewnością obejrzę w wolnej chwili. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń