niedziela, 16 grudnia 2012

The Words



Krytycy nie mogą się zgodzić, co do „The Words”. Jedni piszą: arcydzieło, inni: tani melodramat. Podobnie zresztą podzieleni są widzowie. Jedno jest pewne: film budzi emocje i ciekawość. 

Fabuła skupia się na przedstawieniu historii niespełnionego pisarza – Rory’ego Jansena. Podczas gdy wydawcy odrzucają jego kolejne książki, Rory żeni się i wyrusza w podróż poślubną do Paryża. Tam, w sklepie z antykami, zauważa skórzaną torbę, w której znajduje rękopis. Poznawszy historię, jaką skrywa nie może przestać o niej myśleć. W końcu kopiuje ją i wydaje jako własną, nie zmieniając ani słowa, nie poprawiając przecinków, ani błędów ortograficznych. Czysty plagiat. Powieść osiąga ogromny sukces, Rory dostaje nawet nagrodę, wtedy pojawia się prawdziwy autor książki i opowiada dzieje swojego życia. W tym miejscu opowieść dopiero się rozpoczyna, odsłaniając coraz to nowe historie, mniej lub bardziej ważne dla zrozumienia filmu.

Bradley Cooper dostał rolę pisarza i myślę, że nigdy nie powinien jej otrzymać. Czy wyobrażacie się tak dobrze zbudowanego aktora, przeżywającego męki twórcze, cierpiącego na brak weny? Jakoś kłóci się to z moim wizerunkiem artysty, no ale lecę stereotypami, czego robić nie powinnam. Tak więc do rzeczy.

„The Words” uważam za film bardzo udany. Słowa wręcz przepełniają ekran, a z nich wyrastają kolejne opowieści. Ta pasją z jaką Młodzieniec pisał swoją książkę, fascynacja z jaką Rory ją najpierw czytał, a potem kopiował i wreszcie dźwięk słów w ustach Claya Hammonda… Akt pisania zajmuje ważne miejsce w „The Words”, jak mówi Młodzieniec: „nie jadłem, ani nie spałem, słowa same ze mnie wypływały”. Kojarzy mi się to z pojęciem swobodnego strumienia świadomości, czyli zapisem wewnętrznych stanów psychicznych. Zarówno Raya, jak i Młodzieńca, słowa doprowadziły do upadku: obaj nie potrafili oprzeć się ich czarowi, przez co popełnili błędy, za które przyszło im płacić całe życie. Zakończenie można interpretować przynajmniej na trzy różne sposoby. Reżyser nie podał  jednoznacznej odpowiedzi, co właściwie się wydarzyło, ale podsunął nam podpowiedzi, które pomagają zrozumieć jego koncepcję. Są to jednak sugestie bardzo subtelne: tu kamera dłużej zatrzyma się na czymś, tam pojawi się jakieś słowo… 


Sceny, rozgrywające się w powojennym Paryżu należą do najpiękniejszych wizualnie. Zdjęcia nie są allenowsko idealne, ale zachwycają atmosferą nostalgii za tym, co minione. Najlepsza pozostanie jednak scena konfrontacji Rory’ego i Staruszka. Siedzą na ławce, rozmawiają i niby nic się nie dzieje, a jednak można wyczuć ogromny dramat, jaki się rozgrywa pomiędzy nimi: jeden już przeżył swoją tragedię, drugi ma jej dopiero doświadczyć. 

„The Words” zarzuca się przesadne moralizatorstwo, ja jednak tego nie dostrzegłam. Owszem, film niesie ze sobą przesłanie, że cokolwiek złego uczynisz, będziesz musiał za to odpowiedzieć, ale nie jest ono na tyle nachalne, by warto było się tego czepiać. Również aktorsko jest naprawdę dobrze, wystarczy wspomnieć, że obok Bradleya Coopera wystąpili Ben Barnes, Jeremy Irons i Zoe Saldana.

Ta historia długo jeszcze będzie we mnie i na pewno o niej nie zapomnę. Wzruszyłam się, przeżyłam literacką ucztę na ekranie i napatrzyłam na Bena Barnesa… Z czystym sumieniem polecam.


Ocena: 9/10.

A teraz pora na wyniki Podaj dalej. „Atrofia” Lauren DeStefano wędruje do Mery. Zwyciężczyni gratuluję, a pozostałym dziękuję za zgłoszenia i życzę powodzenia w kolejnych konkursach:)

19 komentarzy:

  1. Nie oglądałam „The Words”, więc nie wiem, czy jest to rzeczywiście tani melodramat, ale z twojej recenzji wynika, że wręcz przeciwnie, że jest to jednak produkcja watra uwagi. Myślę, że powojenny plener Paryża doskonale oddaje klimat miłosnej historii. Chętnie ją poznam w wolnej chwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłosna historia nie jest głównym wątkiem filmu, ale za to bardzo ważnym dla zrozumienia bohaterów. Nie wydaje mi się, by twórcy nachalnie chcieli wzruszyć widza. Mnie się bardzo podobało i będę polecać ten film wszystkim :)

      Usuń
    2. Nawet jeśli historia miłosna jest jedynie tłem, to i tak widać po twojej recenzji, że jest to niezwykle klimatyczny film wart uwagi, dlatego poszukam go w sieci jak coś.

      Usuń
  2. To drugie zdjęcie z filmu naprawdę mnie zachwyciło - jest w nim coś takiego...;) Chętnie obejrzałabym "The Words" - dobrzy aktorzy, ciekawa historia, Paryż...

    OdpowiedzUsuń
  3. ...
    Zatkało mnie. Nie ze względu na to, że książka do mnie powędruje (bo do mnie tak? tylko adres mam podać?), ale na ten film. Nie słyszałam nigdy wcześniej, ale teraz mam ochotę natentychmiast obejrzeć go. A przecież ten weekend miał być poświęcony Angelinie Jolie (po Twoim poście) i "Przerwanej lekcji muzyki". Cóż, plany się chyba zmienią. Albo sobie zrobimy dwa w jednym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, już Ci napisałam meila:) Nie wiem, czy nie zauważyłaś?

      Usuń
  4. Też nie słyszałam o tym filmie, a wydaje się całkowicie w moim typie:) Będę szukała...

    OdpowiedzUsuń
  5. Film chętnie obejrzę, a Mery gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też jakoś nie widzę tego autora w roli niespełnionego pisarza, ale sam pomysł na fabułę bardzo przypadł mi do gustu... no i miejsce akcji - uwielbiam Paryż :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O, film zdecydowanie dla mnie.
    Co do stereotypów, to mam podobnie. Niespełniony pisarz kojarzy mi się z hmmm... nieco bardzie artystycznym mniej wymuskanym wizerunkiem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurczę, pierwszy raz słyszę (czytam ;)) o tym filmie i już jestem kupiona! Długo nie trzeba mnie namawiać, aktor (którego nie znam) mi nie przeszkadza w tej niezbyt do niego dopasowanej roli, nawet niezbyt przychylne opinie mnie nie odstraszą: muszę poznać ten film i przekonać się na własnej skórze, jaki jest! Dzięki za rzetelną relację ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze warto samemu się przekonać, wiadomo, że każdy ma inne odczucia:)

      Usuń
  9. Nigdy nie słyszałam o tym filmie, czego żałuję. "przeżyłam literacką ucztę na ekranie" bardzo ładne określenie i bardzo zachęcające do obejrzenia filmu ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ochh... Paryyyż!
    Uwielbiam to miasto, a każde filmy kręcone w tamtym miejscu, strasznie mi się podobają.
    Nigdy wcześniej nie słyszałem o "The Words", ponieważ niezbyt często kręcę się przy takich filmach, ale lubię bardzo, bardzo historie, które wchodzą mocno w pamięć i siedzą strasznie długo, dając tylko powody do wielu zastanowień.

    Gratulację dla Mery :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja ogólnie darzę Coezeego bezkrytycznym uwielbieniem, więc wszystko co wyszło spod jego pióra w jakiś sposób mnie zachwyca! Ale szczególnie polecam Chłopięce lata, Młodość i Lato :) Podejrzewam, że Hańby nic nie przebije, ale dla mnie przynajmniej, to objawienie geniuszu, które zdarza się raz kilka lat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odpowiedź:) Tytuły zapisałam, więc na pewno kiedyś po nie sięgnę:)

      Usuń
  12. Już po raz drugi dziś czytam o tym filmie i jest to kolejna pozytywna recenzja. Po raz kolejny powiem, że rzadko oglądam filmy (choć dla paru reżyserów robię wyjątki np.: wymieniony przez Ciebie Allen). Niemniej myślę, iż to ciągłe natykanie się na ten film może oznaczać przeznaczenie i kiedyś zobaczę. Uwielbiam taki nostalgiczny nastrój, a jeszcze powojenny Paryż uwodzi.

    OdpowiedzUsuń