Krytycy
nie mogą się zgodzić, co do „The Words”. Jedni piszą: arcydzieło, inni: tani
melodramat. Podobnie zresztą podzieleni są widzowie. Jedno jest pewne: film
budzi emocje i ciekawość.
Fabuła
skupia się na przedstawieniu historii niespełnionego pisarza – Rory’ego
Jansena. Podczas gdy wydawcy odrzucają jego kolejne książki, Rory żeni się i
wyrusza w podróż poślubną do Paryża. Tam, w sklepie z antykami, zauważa skórzaną torbę, w której znajduje rękopis. Poznawszy historię, jaką skrywa nie
może przestać o niej myśleć. W końcu kopiuje ją i wydaje jako własną, nie
zmieniając ani słowa, nie poprawiając przecinków, ani błędów ortograficznych.
Czysty plagiat. Powieść osiąga ogromny sukces, Rory dostaje nawet nagrodę,
wtedy pojawia się prawdziwy autor książki i opowiada dzieje swojego życia. W
tym miejscu opowieść dopiero się rozpoczyna, odsłaniając coraz to nowe
historie, mniej lub bardziej ważne dla zrozumienia filmu.
Bradley
Cooper dostał rolę pisarza i myślę, że nigdy nie powinien jej otrzymać. Czy
wyobrażacie się tak dobrze zbudowanego aktora, przeżywającego męki twórcze,
cierpiącego na brak weny? Jakoś kłóci się to z moim wizerunkiem artysty, no ale
lecę stereotypami, czego robić nie powinnam. Tak więc do rzeczy.
„The Words” uważam za film
bardzo udany. Słowa wręcz przepełniają ekran, a z nich wyrastają kolejne
opowieści. Ta pasją z jaką Młodzieniec pisał swoją książkę, fascynacja z jaką
Rory ją najpierw czytał, a potem kopiował i wreszcie dźwięk słów w ustach Claya
Hammonda… Akt pisania zajmuje ważne miejsce w „The Words”, jak mówi
Młodzieniec: „nie jadłem, ani nie spałem, słowa same ze mnie wypływały”.
Kojarzy mi się to z pojęciem swobodnego strumienia świadomości, czyli zapisem
wewnętrznych stanów psychicznych. Zarówno Raya, jak i Młodzieńca, słowa
doprowadziły do upadku: obaj nie potrafili oprzeć się ich czarowi, przez co
popełnili błędy, za które przyszło im płacić całe życie. Zakończenie można
interpretować przynajmniej na trzy różne sposoby. Reżyser nie podał
jednoznacznej odpowiedzi, co właściwie się wydarzyło, ale podsunął nam
podpowiedzi, które pomagają zrozumieć jego koncepcję. Są to jednak sugestie
bardzo subtelne: tu kamera dłużej zatrzyma się na czymś, tam pojawi się jakieś
słowo…
Sceny,
rozgrywające się w powojennym Paryżu należą do najpiękniejszych wizualnie.
Zdjęcia nie są allenowsko idealne, ale zachwycają atmosferą nostalgii za tym,
co minione. Najlepsza pozostanie jednak scena konfrontacji Rory’ego i
Staruszka. Siedzą na ławce, rozmawiają i niby nic się nie dzieje, a jednak
można wyczuć ogromny dramat, jaki się rozgrywa pomiędzy nimi: jeden już przeżył
swoją tragedię, drugi ma jej dopiero doświadczyć.
„The
Words” zarzuca się przesadne moralizatorstwo, ja jednak tego nie dostrzegłam.
Owszem, film niesie ze sobą przesłanie, że cokolwiek złego uczynisz, będziesz
musiał za to odpowiedzieć, ale nie jest ono na tyle nachalne, by warto było się
tego czepiać. Również aktorsko jest naprawdę dobrze, wystarczy wspomnieć, że
obok Bradleya Coopera wystąpili Ben Barnes, Jeremy Irons i Zoe Saldana.
Ta
historia długo jeszcze będzie we mnie i na pewno o niej nie zapomnę. Wzruszyłam
się, przeżyłam literacką ucztę na ekranie i napatrzyłam na Bena Barnesa… Z
czystym sumieniem polecam.
Ocena:
9/10.
A
teraz pora na wyniki Podaj dalej. „Atrofia” Lauren DeStefano wędruje do Mery.
Zwyciężczyni gratuluję, a pozostałym dziękuję za zgłoszenia i życzę powodzenia w kolejnych konkursach:)
gratulacje dla Mery :)
OdpowiedzUsuńNie oglądałam „The Words”, więc nie wiem, czy jest to rzeczywiście tani melodramat, ale z twojej recenzji wynika, że wręcz przeciwnie, że jest to jednak produkcja watra uwagi. Myślę, że powojenny plener Paryża doskonale oddaje klimat miłosnej historii. Chętnie ją poznam w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńMiłosna historia nie jest głównym wątkiem filmu, ale za to bardzo ważnym dla zrozumienia bohaterów. Nie wydaje mi się, by twórcy nachalnie chcieli wzruszyć widza. Mnie się bardzo podobało i będę polecać ten film wszystkim :)
UsuńNawet jeśli historia miłosna jest jedynie tłem, to i tak widać po twojej recenzji, że jest to niezwykle klimatyczny film wart uwagi, dlatego poszukam go w sieci jak coś.
UsuńTo drugie zdjęcie z filmu naprawdę mnie zachwyciło - jest w nim coś takiego...;) Chętnie obejrzałabym "The Words" - dobrzy aktorzy, ciekawa historia, Paryż...
OdpowiedzUsuńNo ja choruję na Paryż od 12 lat...
Usuń...
OdpowiedzUsuńZatkało mnie. Nie ze względu na to, że książka do mnie powędruje (bo do mnie tak? tylko adres mam podać?), ale na ten film. Nie słyszałam nigdy wcześniej, ale teraz mam ochotę natentychmiast obejrzeć go. A przecież ten weekend miał być poświęcony Angelinie Jolie (po Twoim poście) i "Przerwanej lekcji muzyki". Cóż, plany się chyba zmienią. Albo sobie zrobimy dwa w jednym...
Tak, już Ci napisałam meila:) Nie wiem, czy nie zauważyłaś?
UsuńTeż nie słyszałam o tym filmie, a wydaje się całkowicie w moim typie:) Będę szukała...
OdpowiedzUsuńFilm chętnie obejrzę, a Mery gratuluję :)
OdpowiedzUsuńTeż jakoś nie widzę tego autora w roli niespełnionego pisarza, ale sam pomysł na fabułę bardzo przypadł mi do gustu... no i miejsce akcji - uwielbiam Paryż :)
OdpowiedzUsuńO, film zdecydowanie dla mnie.
OdpowiedzUsuńCo do stereotypów, to mam podobnie. Niespełniony pisarz kojarzy mi się z hmmm... nieco bardzie artystycznym mniej wymuskanym wizerunkiem. ;)
Kurczę, pierwszy raz słyszę (czytam ;)) o tym filmie i już jestem kupiona! Długo nie trzeba mnie namawiać, aktor (którego nie znam) mi nie przeszkadza w tej niezbyt do niego dopasowanej roli, nawet niezbyt przychylne opinie mnie nie odstraszą: muszę poznać ten film i przekonać się na własnej skórze, jaki jest! Dzięki za rzetelną relację ;)
OdpowiedzUsuńZawsze warto samemu się przekonać, wiadomo, że każdy ma inne odczucia:)
UsuńNigdy nie słyszałam o tym filmie, czego żałuję. "przeżyłam literacką ucztę na ekranie" bardzo ładne określenie i bardzo zachęcające do obejrzenia filmu ;)
OdpowiedzUsuńOchh... Paryyyż!
OdpowiedzUsuńUwielbiam to miasto, a każde filmy kręcone w tamtym miejscu, strasznie mi się podobają.
Nigdy wcześniej nie słyszałem o "The Words", ponieważ niezbyt często kręcę się przy takich filmach, ale lubię bardzo, bardzo historie, które wchodzą mocno w pamięć i siedzą strasznie długo, dając tylko powody do wielu zastanowień.
Gratulację dla Mery :)
Ja ogólnie darzę Coezeego bezkrytycznym uwielbieniem, więc wszystko co wyszło spod jego pióra w jakiś sposób mnie zachwyca! Ale szczególnie polecam Chłopięce lata, Młodość i Lato :) Podejrzewam, że Hańby nic nie przebije, ale dla mnie przynajmniej, to objawienie geniuszu, które zdarza się raz kilka lat :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za odpowiedź:) Tytuły zapisałam, więc na pewno kiedyś po nie sięgnę:)
UsuńJuż po raz drugi dziś czytam o tym filmie i jest to kolejna pozytywna recenzja. Po raz kolejny powiem, że rzadko oglądam filmy (choć dla paru reżyserów robię wyjątki np.: wymieniony przez Ciebie Allen). Niemniej myślę, iż to ciągłe natykanie się na ten film może oznaczać przeznaczenie i kiedyś zobaczę. Uwielbiam taki nostalgiczny nastrój, a jeszcze powojenny Paryż uwodzi.
OdpowiedzUsuń