Co może zrobić ze sobą 70-letnia wdowa? Zając
się szydełkowaniem, czytaniem książek, dobroczynnością? A może by tak kupić
teatr? Znudzonej pani Henderson wydaje się to być znakomitym pomysłem.
Podczas jednej z przejażdżek po Londynie, w
1930 roku, Laura Henderson zobaczyła potencjał w podupadającym Pałacu de Luxe,
który niezwłocznie kupiła i postanowiła przekształcić w teatr – Windmill. A
jako, że na biznesie zbytnio się nie znała, zatrudniła znanego impresario
Viviana van Damma, z którego pomocą udało jej się zrewolucjonizować londyński
światek artystyczny. Wystawiane w Windmill Theatre rewiodewile
były inspirowane pokazami tanecznymi w Moulin Rouge i Folies Bergeres. Jako, że
angielska obyczajowość nie była jednak tak swobodna jak francuska, Henderson i
van Damm mieli za zadanie nie tylko przyciągnąć widza, ale też znaleźć sposób
na cenzurę. I tak wpadli na pomysł urozmaicenia spektakli odrobiną golizny,
tworząc z nagich modelek nieruchome tło dla właściwego show. Tymczasem wybucha
II Wojna Światowa, a władze zamykają wszystkie publiczne placówki…
Pani Henderson to taki
typ kobiety, która ma za złe mężowi, że umarł w nieodpowiednim momencie i
pokrzyżował jej plany… Energiczna, bystra i politycznie niepoprawna jest duszą
Windmill Theatre i filmu w reżyserii Stephena Frearsa. Wcielająca się w tę
postać Judie Dench zagrała znakomicie. Pani Henderson w jej wykonaniu jest
połączeniem angielskiej damy, która plotkuje przy herbacie z przyjaciółką, i
kobiety nowoczesnej – bezpruderyjnej, odważnej, nieprzejmującej się zbytnio
konwenansami i opinią innych. Partnerujący jej Bob Hoskins jest statecznie
pocieszny i zabawny, a jego sceny z Judie Dench są mieszanką wybuchową.
Soczyste, pełne brytyjskiego humoru, dialogi, żywe kłótnie i przekomarzania
świetnie wpisują się w kolorową stylistykę filmu.
Nietuzinkowi główni
bohaterowie nie obroniliby się jednak bez ciekawej i dobrze nakręconej
historii, a do takich właśnie należy „Pani Henderson”. Całość przypomina jeden
z roztańczonych spektakli, wystawianych w Windmill Theatre. Jest więc sporo
wpadającej w ucho muzyki, dzikiego tańca i kolorów życia. Zdjęcia z wnętrz
teatru bardzo kontrastują z tym, co się dzieje poza nim: na Londyn spadają
kolejne bomby, cały czas jest szaro i ponuro. Jedynym bezpiecznym miejscem
wydają się być podziemia Windmill Theatre, gdzie coraz chętniej przychodzą
spragnieni kobiecych wdzięków żołnierze.
Radość na scenie i
dramat za kulisami, ludzkie tragedie i niesprawiedliwości czynią z „Pani
Henderson” bardzo dobry, pozbawiony nadmiernego patosu, komediodramat. Przede
wszystkim jest to jednak jedno wielkie przedstawienie, oddziałujące na widza
grą kolorów i żywiołową muzyką. A może by tak na chwilę skoczyć do lat 40.?
Dzięki „Pani Henderson” jest to możliwe i to w najlepszym stylu.
Ocena: 8/10.
Beatriz nie wiem jak Ty wynajdujesz te filmy :) Nie słyszałam wcześniej o "Pani Henderson", ale muszę obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńPo aktorze lub reżyserze - przeglądam filmografię i patrzę, co by tu obejrzeć :)
UsuńRobię dokładnie tak samo:)
UsuńUwielbiam Judie Dench! A film na pewno obejrzę.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, chciałabym pewnego dnia wstać z łóżka i powiedzieć np. "hmmm... nudzę się, może sobie kupię wydawnictwo?" I kupić. :P
Ja bym sobie kupiła jakąś wyspę, może być ciasna, grunt, że własna :P
UsuńDokładnie. Nadal żyć pełnią życia i realizować swoje marzenia :)
OdpowiedzUsuńPewnie jeszcze nawet nie zapytał jej o zdanie czy może umrzeć :) Pomysł z kupnem teatru trochę szalony, ale jeśli chce się zostać bohaterką filmu, szydełkowanie raczej odpada. Pewnie obejrzę, bo muzyczne klimaty w połączeniu z ciekawą fabułą to coś bardzo dla mnie :)
OdpowiedzUsuńOoooo, zapowiada się ciekawie. :)
OdpowiedzUsuń