Nie wiem, jak mogłam myśleć, że „Kochankowie
z Księżyca” to infantylna komedia romantyczna. Przed seansem nastawiałam się na
typowy zapychacz czasu, natomiast po powtarzałam w kołko: Wes Anderson, Wes
Anderson…. Jednocześnie zastanawiając się, jak to możliwe, że wcześniej nie
widziałam żadnego filmu tego wspaniałego reżysera, a widzieć powinnam: wszak
głośno było o „Pociągu do Darjeeling” czy „Fantastycznym Panu Lisie”. Jestem
pod tak dużym wrażeniem sposobu, w jaki historia dwójki dzieciaków została opowiedziana,
że brakuje mi słów, by to wyrazić. Musicie mi wybaczyć niedoskonałość mojej
przeciętnej recenzji, bo trudno się pisze o dziele tak osobliwym jak
„Kochankowie z Księżyca” (swoją drogą polski tytuł jest po prostu straszny!).
Akcja filmu toczy się w 1965 roku, a więc tuż
przed rewolucją obyczajowo-seksualną, co zresztą nie jest bez znaczenia. Z obozu dla skautów
ucieka Sam, a jego śladem podąża cała drużyna i szef miejscowej policji Kapitan
Sharp. Wkrótce okazuje się, że zniknęła także córka prawników – Suzy. Można
powiedzieć, że na poszukiwania zakochanych wyrusza cała masa osób, z których
jednak jest dziwaczniejsza od drugiej. Tymczasem Sam i Suzy rozkładają namiot i
urządzają najprawdziwszy biwak, słuchają starych winyli i czytają książki.
Niepowtarzalny klimat lat 60. i wszechogarniająca staroświeckość świetnie
wkomponowały się w fabułę, bo w to, że ta historia nie byłaby tak urocza, gdyby
osadzono ją w czasach współczesnych, nie wątpię.
„Kochankowie z Księżyca” to przede wszystkim
piękna i wzruszająca historia miłości dwojga nielubianych i pozbawionych
przyjaciół dzieciaków. Ich niewinny świat, skontrastowany jest z pozbawioną
magii dorosłością. Ta opowieść dzieje się bowiem na chwilę przed wkroczeniem w
świat dorosłych. Poza tym można doszukać się analogii do bajek. Mamy więc złą
czarownicę: pracownicę społeczną, która chce poddać Sama elektrowstrząsom, ale
są także dobrzy, choć nieporadni Kapitan Sharp i Harcmistrz Ward (w tych
wystąpili Bruce Willis i Edward Norton). W ogóle cały film przypomina nieco
baśń: o dwójce niekochanych dzieciaków, które uciekają przed złem, by znaleźć
szczęście i odnaleźć swoje miejsce na Ziemi.
To, co mnie szczególnie urzekło to zdjęcia
miasteczka New Penzance, które są wręcz cukierkowe, ale bynajmniej nie odbiera
to im klimatu. Najbardziej jednak będę wychwalać ten film za sposób
przedstawienia historii, za świetnie wkomponowaną muzykę i genialną grę
aktorską. Gwiazdy kina są zepchnięte na dalszy plan, a każde wtargnięcie w
królestwo dzieci zwiastuje katastrofa. W czasie seansu nie mogłam się pozbyć
uczucia, że przedstawiony świat jest nieco groteskowy, co zresztą jest kolejnym
dużym plusem.
Jeśli jeszcze nie znacie się z Wesem
Andersonem, to szczerze zachęcam Was do obejrzenia któregoś z jego filmów. Nie
będziecie zawiedzeni, a może nawet, podobnie jak ja, przeżyjecie niezwykłą
przygodę...
Ocena: 8,5/10.
Coś głośno o tym filmie ostatnio. Podoba mi się nawet zarys fabuły - wydaje się, że to obietnica interesującego obrazu.
OdpowiedzUsuńPS.Trudno sobie Willisa wyobrazić w roli nieporadnego kapitana czy harcmistrza ;D A co tytułu mam to samo zdanie co Ty.
Obydwaj z Nortonem byli przekomiczni :)
UsuńZdecydowanie jestem zainteresowana, choć filmowy plakat nie zachęca, to recenzje tego obrazu jak najbardziej:)
OdpowiedzUsuńPlakat wyglądem odpowiada zdjęciom z filmu, więc jak najbardziej pasuje.
UsuńFilm mam na swojej liście "do obejrzenia", więc obejrzę go, jak tylko uda mi się znaleźć trochę czasu.
OdpowiedzUsuńWes Anderson, mówisz? Twoja recenzja jest tak zachęcająca, sama historia tak ciekawa, a oryginalny tytuł tak uroczy, że chętnie obejrzałabym ten film;) Tylko musiałabym znaleźć kogoś, kto pójdzie ze mną do kina;) Ostatnio byłam na "Annie Kareninie", w niedzielę prawdopodobnie idę na "Atlas chmur"...
OdpowiedzUsuńoba te filmy mam w planach, ale do kina się nie wybiorę, bo najpierw muszę przeczytać książki :)
Usuń"Annę Kareninę" czytałam wcześniej (bez tego też bym nie poszła do kina;) Natomiast na "Atlas chmur" nie mam już czasu. Poza tym sama książka specjalnie mnie nie ciekawi.
UsuńZa to planuję przeczytać "Nędzników" do końca stycznia, tak żeby móc spokojnie obejrzeć ekranizację;)
Widziałam już jedną ekranizację "Nędzników", nie przeczytawszy uprzednio książki, więc i tym razem będzie tak samo zapewne :)
UsuńNo i masz! Zachęciłaś mnie :) I to skutecznie.
OdpowiedzUsuńWidziałam "Fantastycznego pana Lisa" i bardzo mi się podobał. Od tego momentu mam ochotę obejrzeć wszystkie filmy tego reżysera :)
OdpowiedzUsuńTytuł jest mylący, faktycznie można pomyśleć, że to komedia romantyczna albo jakiś melodramat. Chętnie obejrzę, zwłaszcza że lubię Nortona, a i Willisa chętnie zobaczę w innym wydaniu.
OdpowiedzUsuńO filmie niestety nie słyszałam, ale zapowiada się bardzo ciekawie. Lubię czasami usiąść przed telewizorem i obejrzeć jakąś dobrą przygodówkę. Tylko wpierw trzeba znaleźć trochę czasu. :)
OdpowiedzUsuńNie przegapię tego filmu na pewno! Po prostu nie ma takiej możliwości. A fakt, że tak się nim zachwycasz sprawia, że wręcz nie mogę się doczekać chwili, kiedy w końcu go zobaczę :)
OdpowiedzUsuńW takim razie czekam na Twoją opinię :)
UsuńOd jakiegoś już czasu mam ten film w planach :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę nadrobić kinowe zaległości! "Moonrise Kingdom" już znajduje się na mojej liście filmów do obejrzenia :)
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłam tytuł tego filmu, to miałam takie same oczekiwania jak Ty, ale po Twojej recenzji zastanawiam się czy nie pójść na ten film! Ten klimat brzmi urzekająco, a jeszcze Edward Norton...
OdpowiedzUsuń