Jest
rok 2008, w Stanach Zjednoczonych trwa kampania prezydencka. O miejsce w Białym
Domu walczy dwóch kandydatów: Barrack Obama i John McCain, przy czym ten drugi
jest na straconej pozycji. Sztab wyborczy McCaina gorączkowo szuka rozwiązania,
które poprawiłoby jego notowania. Steve Schmidt, główny strateg, dochodzi do
wniosku, że zgłoszenie na wiceprezydenta gubernator Alaski, Sarah Palin, będzie
strzałem w dziesiątkę. Niestety szybko okazuje się, że Palin przysparza więcej
kłopotów niż korzyści…
„Zmiana
w grze” to oparty na prawdziwych zdarzeniach film, nakręcony przez HBO.
Produkcja zdobyła aż 5 Nagród Emmy i to w najbardziej prestiżowych kategoriach:
najlepsza reżyseria, najlepszy film telewizyjny, najlepszy scenariusz,
najlepszy dobór obsady i najlepsza aktorka (Julianne Moore). I wszystkie
statuetki są w pełni zasłużone.
Oglądając
recenzowany film, jak i nominowane do Oscara „Idy Marcowe”, których recenzję możecie przeczytać tutaj, doszłam do wniosku,
że przy amerykańskich kampaniach wyborczych, polskie dopiero raczkują. W
Stanach cały kraj żyje wyborami, wszyscy się ekscytują i komentują bieżące
zdarzenia. U nas stosunkowo niewiele osób ogląda przedwyborcze debaty czy potrafi wymienić
hasła wszystkich partii. A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?
„Zmiana
w grze” to film nie tyle o polityce, co o kreowaniu wizerunku. W 2008 roku
Amerykanie potrzebowali zmian i silnego przywódcy, który poradziłby sobie z
wojnami i terroryzmem. Przy Obamie, McCain wydawał się opinii publicznej zbyt
konserwatywny. Tymczasem czarnoskóry kandydat miał szansę odmienić (i jak
wiecie odmienił) bieg historii, wygrywając wybory. McCain potrzebował u swego
boku gwiazdy na miarę Obamy, która popchnęłaby jego kampanię do przodu. Sztab
wyborczy nie do końca przemyślał wybór Palin jako kandydatki na wiceprezydenta.
Wiedziano o niej tyle: sprzeciwiała się aborcji nawet w wyniku gwałtu, jej
nastoletnia córka była w ciąży i chciała, by Stany Zjednoczone były niezależne
w produkcji energii. Nie wiedziano natomiast, że Sarah nie zna elementarnej
wiedzy z zakresu geografii (powiedziała w programie telewizyjnym, że Stany
graniczą z Rosją) i polityki zagranicznej (sądziła, że królowa Elżbieta jest
szefem rządu Wielkiej Brytanii i chciała z nią rozmawiać na temat prowadzonych
przez oba kraje wojen). Film przedstawia przede wszystkim pracę wielu
specjalistów, którzy pomagali Palin przygotowywać się do wywiadów i debat.
Akcja dzieje się w większości w sztabie republikanów, ale także na wiecach i
przemówieniach, i obejmuje okres od lata 2008, aż do nocy wyborczej.
Scenarzysta
i reżyser spisali się doskonale. „Zmiana w grze” to film świetnie nakręcony i
bardzo dobrze opowiedziana historia. Od początku do końca dużo się dzieje, a
dzięki Julianne Moore można też mówić o wnikliwym portrecie psychologicznym bohatera. Aktorce
gestami i mimiką udało się oddać wiele skrywanych uczuć postaci, która zdawała
się nie rozumieć, dlaczego dziennikarze nie dają jej spokoju. Palin jest
przedstawiona z jednej strony jako kochająca i współczująca kobieta, z drugiej
jako osoba, która zdecydowanie nie powinna kandydować na wiceprezydenta. John
McCain wypadł przy niej jak dobroduszny dziadziuś, który nigdy nie gniewa się
na niesforną wnusię. Wydaje mi się, że twórcy trochę podkolorowali jego osobę,
bo trudno mi uwierzyć, że nie obwiniał Palin o przegraną, choć cały sztab miał
jej dość. Na uwagę zasługuje także Woody Harrelson, który zagrał tak
przekonująco, że aż mu współczułam, że musi prowadzić taką kampanię.
Julianne Moore odbiera Emmy |
W
filmie wykorzystano fragmenty prawdziwych przemówień, co bardzo dobrze
wkomponowało się w fabułę. „Zmianę w grze” polecam wszystkim, którzy interesują
się kreowaniem wizerunku lub są ciekawi, jak się robi polityka. Film godny
uwagi i zapadający w pamięć.
Ciekawe, czy kulisy tegorocznych wyborów również zostaną „zekranizowane".
Ocena:
8/10.
Bardzo ciekawy film się zapowiada, chętnie obejrzę jak wygląda kampania w USA. Napisałaś, że w Ameryce ludzie żyją wyborami, że cały kraj się nimi ekscytuje, a w Polsce przebiega to inaczej. Mam wrażenie, że taka różnica wynika z mentalności narodowej i różnic kulturowych. Amerykanie uwielbiają pojawiać się na wiecach, machać flagami i przeżywać wybory. Natomiast Polacy są bardziej powściągliwi, rozmowy o wyborach prowadzą raczej w domowym zaciszu.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam o istnieniu tego filmu, a widzę, że warto go zobaczyć. Kampanie prezydenckie w Stanach to rzeczywiście zawsze spore wydarzenie. U nas przechodzą bez większego echa, bo jesteśmy już chyba zupełnymi niedowiarkami w kwestii ewentualnych wielkich zmian wdrażanych przez danych kandydatów. I zresztą mamy ku temu powody.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nie słyszałam dotąd o tym filmie. Może dlatego, że to nie gatunek, który chętnie oglądam.
OdpowiedzUsuńFilm bardzo "na czasie". Jednak taka tematyka niezbyt mnie interesuje... Podobnie jak komentujący powyżej nie słyszałam wcześniej o tej produkcji.
OdpowiedzUsuńCiekawe... chyba się skusze na mały seans:)
OdpowiedzUsuńMnie zaciekawiłaś :) Z chęcią obejrzę ten film w wolnej chwili :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Zaciekawiłaś mnie, myślę że ta tematyka jest mi bardzo bliska. :)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim nasze kampanie wyborcze są na żenującym poziomie. Po prostu nie ma czym się ekscytować. Poza tym, chyba staliśmy się nieco mniej naiwni. Trudno wierzyć, że nowa władza będzie lepsza od poprzedniej, a skakanie sobie do oczu będzie głównym zajęciem polityków.
OdpowiedzUsuńNasi politycy nie mają klasy. Trudno ekscytować się ludźmi na takim poziomie.
Jest dużo racji w tym, co napisałaś. Jacy politycy, takie wybory.
UsuńDo obejrzenia. :)
OdpowiedzUsuń