Czy 8 lat temu, gdy „Gotowe na wszystko” pojawiły
się w stacji ABC, ktokolwiek mógł przypuszczać, że serial okaże się aż tak
popularny? Po wyemitowaniu ostatniego odcinka w minioną niedzielę, 13 maja,
spotkałam się nawet z opiniami, że to koniec epoki.
Swoją
przygodę z mieszkankami Wisteria Lane zaczęłam 3 lata temu. Były wakacje, a ja
się niemiłosiernie nudziłam (chciałabym wrócić do tych czasów!). Wtedy
niezawodna jak zawsze M. poleciła mi „Gotowe na wszystko”, sceptycznie
nastawiona zaczęłam oglądać i nawet nie wiem, kiedy obejrzałam 5 sezonów! Gdy
jesienią wystartował 6. sezon serialu, oglądałam już aktualnie emitowane
odcinki. To prawda, że były i gorsze momenty. Scenarzyści gdzieś pomiędzy 4 a 7
sezonem się pogubili i seria zaczęła się robić nudna, ale i to nie zatarło
dobrego wrażenia, jakie zrobiły na mnie pierwsze sezony Desperatek. Uparcie
oglądałam więc dalej i kibicowałam Bree, Gabi, Lynette i Susan. Ostatni 8.
sezon był bardzo dobry, a finałowy odcinek rewelacyjny.
Przyjaźń
ponad wszystko
Finał
został podzielony na dwie części: w pierwszej nadal trwa proces Bree, druga
zawiera już wszystko to, za co najbardziej pokochaliśmy „Gotowe na wszystko”, a
więc: dużą dawkę humoru, szczyptę nostalgii i obietnicę, że wszystko się dobrze
skończy. Każda z bohaterek przeszła długą drogę, by znaleźć się w miejscu, w
którym ją zostawiamy: Bree – z idealnej gospodyni stała się alkoholiczką i
rozpustnicą, by na końcu okazać się prawdziwą bohaterką, gotową na wszystko dla
przyjaciół; Gabi – z rozpuszczonej i samolubnej kobiety stała się dojrzałą żoną
i matką, gotową na poświęcenia; Lynette – z kobiety sukcesu, wiecznie
narzekającej, odnalazła szczęście na łonie rodziny, gotowa porzucić karierę i
wreszcie Susan – nieszczęśliwa w pierwszym małżeństwie z Karlem, odnalazła
miłość u boku Mike’a, gotowa opuścić Fairview dla dobra dzieci.