„Prawdziwa boskość nie znajduje się w świątyniach wzniesionych ludzką ręką, lecz w tym, co stanowi o istocie wiary, czyli miłości noszonej we własnej duszy.”
Na tę książkę w
bibliotecznej kolejce musiałam czekać pół roku. Wiadomo – Bali jest ostatnio na
topie, a to za sprawą Julii Roberts i filmu „Jedz, Módl się, Kochaj”. Tak, ja
też wpadłam w „baliowy” szał i bardzo chciałabym tę wyspę odwiedzić, zwiedzić,
poznać, zasmakować… Dlatego cierpliwie czekałam na „Blondynkę na Bali”, pełna
nadziei na interesującą i pełną pasji lekturę. Niestety już w połowie zaczęłam
zastanawiać się, o czym właściwie jest ta opowieść? O trudach w podróżowaniu po
Indonezji, arabskich łazienkach, turystycznej komercji? Bo na pewno nie o Bali.
Przyznajcie, opis z
okładki brzmi kusząco: „Samotna wyprawa do Indonezji. Miesiąc
spędzony w drodze przez wulkany i plaże, pola ryżowe i tropikalne lasy.
Świątynie, kadzidełka, spotkanie z szamanem i Boże Narodzenie o zapachu
dojrzałych durianów. Było bosko!” Tymczasem już po dwudziestu kilku stronach, wiedziałam, że tym razem
Beata Pawlikowska nie będzie się zachwycać i chłonąć całą sobą świata. Nie, jak
się okazało relacja z wyprawy na Bali to w 90% narzekanie, pomijając już fakt,
że książka w połowie jest o Jawie, a nie o Bali. W związku z czym zastanawiam
się, co w takim razie zawiera wydana niedawno „Blondynka na Jawie”? Może
relację z kolejnej wyspy Lombok? A może jednak Bali? W końcu warto byłoby
napisać cokolwiek konstruktywnego o tym miejscu…
„Blondynka na Bali” to opowieść o tym, jak Balijczycy na każdym kroku
oszukują turystów, kłamiąc i zawyżając ceny. To opowieść o tym jaki pani Beata
nie lubi turystycznej komercji i o tym, jak źle jej się podróżuje
klimatyzowanymi autobusami. Wreszcie to opowieść o Jawie i jej walorach.
Blondynka pisze, że z Bali chciała uciec jak najszybciej, że nie mogłaby tam
mieszkać i że to nie jest miejsce dla niej. Rozumiem, że pani
Beata gdy
gdzieś jedzie stara się poznać tubylców i zrozumieć ich zwyczaje. Tylko, że
jeśli to jest niemożliwe, po co skupiać się na tym, co złe, zamiast opisać
piękną przyrodę i zabytki? Przecież na to czekali czytelnicy, spragnieni
poznania odległej i dla większości nieosiągalnej kultury. Nie oszukujmy się, w
jednym z biur podróży 12-dniowa wyprawa na Bali kosztuje 8,5 tys. zł za osobę.
Pomimo, że jestem osobą, która nie wyobraża sobie zwiedzania Europy z wycieczką
zorganizowaną i lubi jeździć na własną rękę, to jednak poza Stary Kontynent nie
odważyłabym się pojechać sama. Jestem chyba więc bardziej turystą niż
podróżnikiem. Ale nie o tym chciałam…
Większość z czytelników
pani Pawlikowskiej nigdy nie pojedzie do opisywanych przez nią miejsc, dlatego
chętnie sięga po literaturą podróżniczą, która ma być formą poznania i
zrozumienia świata. Co taki przeciętny czytelnik wyniesie więc z lektury
„Blondynki na Bali”? Czy dowie się czegoś ciekawego o tej pięknej wyspie,
zrozumie tubylców? Nie, dowie się tylko, jak bardzo pani Beata nie cierpi
europejskich standardów i europejskiego stylu zwiedzania, i turystyki w ogóle.
Szczerze mówiąc mnie również śmieszą osoby, które mówią, że podróżują, a
tymczasem leżą przez tydzień plackiem na plaży, tylko, że jeśli im to
odpowiada, to co mi do tego? To, że ja lubię faktycznie zwiedzać, nie znaczy,
że mam być krytyczna wobec osób, które w czasie wakacji szukają wypoczynku, chcą
się wygrzać na słońcu i naładować akumulatory. Nie ma więc nic złego w tym, że
taki przeciętny Europejczyk trochę pozwiedza, ale jednak większość urlopu na
Bali spędzi na ładnej plaży, leniuchując.
Kolejna sprawa to
nadmiar osobistych poglądów pani Beaty na sprawy wszelakie. Do tej pory nie
przeszkadzały mi jej wtrącenia w tekście, ale tym razem, gdy nie ma tu
właściwie opisu kultury, a jest za to dużo narzekania i refleksji, nie podoba
mi się to.
Co ciekawe, część
poświęcona Jawie jest dość interesująca. Postanowiłam jednak być złośliwa i
ocenić tylko tę część książki, która faktycznie traktuje o Bali. W końcu o tym
miało być.
Ocena: 4/10 (za zdjęcia
i piękne wydanie).
Przyznam szczerze, że nie czytam i jakoś nie do końca przepadam za książkami Pawlikowskiej i jej byłego męża - Cejrowskiego. Tak samo nie czytuję książek Wojciechowskiej. Nie wiem dlaczego, ale może to bierze się stąd, że wolę sama zwiedzać takie piękne miejsca, niż tylko oglądać i czytać o nich z książek.
OdpowiedzUsuńKażdy by wolał z własnego doświadczenia poznać dane miejsce, ale nie zawsze jest taka możliwość. Może kiedyś pojadę na Bali,ale na razie chętnie o nim poczytam :)
UsuńA mnie te rzeczy, o których piszesz, przeszkadzały od samego początku! Dziwaczne przemyślenia na tyle uniwersalne, że mogłyby równie dobrze dotyczyć ogródka sąsiada, jak i egzotycznej wyspy i wyjątkowo uboga relacja z podróży - więcej wiadomości można znaleźć w Wikipedii! Nigdy więcej, pani Pawlikowska kompletnie nie trafia w mój gust.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Ja czytałam tę skróconą wersję i podobała mi się, ale może w obszerniejszej jest to wszystko zbyt rozbudowane, bo rzeczywiście poglądy autorki na każdy temat były denerwujące.
OdpowiedzUsuńNie czytałam do tej pory jeszcze nic, co wyszło z pod pióra Pawlikowskiej, ale moja siostra jest jej wielką miłośniczką i ,,chomikuje'' wszystkie jej książki. Nie wiem, czy powyższą pozycje już ma, czy też nie, ale się zapytam i może z czystej ciekawości przeczytam.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDo Etiopii? Wow. Ciekawa jestem, jaki budżet przewidujesz na taką wyprawę. Sam przelot to chyba spory wydatek.
UsuńJa bym na Bali właśnie bardzo chciała pojechać, i do Peru, i do Australii, i na Mauritius, i wszędzie...:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWolontariat to dobry pomysł, faktycznie można w ten sposób nie tylko poznać nowy świat, ale też zrobić coś dobrego.
UsuńAch, wiem, ale może kiedyś będą tańsze:)
Czytałam Blondynkę na Bali chyba jeszcze w styczniu, ale pozostał mi taki niesmak, że postanowiłam nie pisać o niej na blogu, bo musiała by to być bardzo złośliwa notka. Może trochę szkoda bo oszczędziłabym Ci wtedy czasu. To zdecydowanie najgorsza książka pani Pawlikowskiej jaką do tej pory czytałam, mogę się z Tobą zgodzić w 100%, mnie też denerwowało to wieczne narzekanie na Balijczyków, "zwykłych" turystów i niepotrzebne wtręty i przemyślenia. Miło wspominam wczesne książki Pawlikowskiej, ale im dalej tym gorzej.
OdpowiedzUsuńFaktycznie szkoda, że nie napisałaś recenzji, bo wtedy bym nie spodziewała się nie wiadomo czego po tej książce. Przymierzasz się do "Blondynki na Jawie"? Ja już sama nie wiem...
UsuńJak będzie w bibliotece to może przeczytam, ale specjalnie szukać nie będę...
UsuńJak się nie ma pomysłu na napisanie ciekawej książki, to się pisze o byle czym, byle jak, żeby tylko się sprzedała i była z tego kasa.
OdpowiedzUsuńTo fakt. Niestety coraz powszechniejszy...
UsuńNie lubię książek Beaty Pawlikowskiej, bo piszę przeciętnie, nie ma do tego talentu kobieta, ale napłodziła już sporo tej pisaniny, więc widocznie jej się to opłaca ... Niestety ta pani kojarzy mi się już wyłącznie z komercją. Jest tyle fajnych książek podróżniczych, a Pawlikowska to ostatnia osoba, której książkę mogłabym przeczytać.
OdpowiedzUsuńO tym jak p. Pawlikowska nie lubi zachodniego stylu zwiedzania, można chyba przeczytać w każdej jej książce. Czy tylko ja mam wrażenie, że wydaje tych książek coraz więcej w coraz szybszym tempie, a jednocześnie są coraz słabsze i mniej konkretne?
OdpowiedzUsuńTeż mi się wydaje, że tendencja jest spadkowa... Już w "Blondynce w Chinach", również wydanej w zeszłym roku, było bardzo dużo przemyśleń. Obok nich jednak były konkrety. Tymczasem "na Bali" jest już dupa i tyle.
UsuńFaktycznie to już masówka. Śmierdzi komercją na mile. Niestety takich książeczek coraz więcej się pojawia. Praw rynku nie da się zmienić, czasem wystarczy tylko reklama, a powieść idzie jak ciepłe bułki w piekarni.
UsuńBeatriz, o Chinach nie czytałam, ale już przy Australii się nudziłam, a książka o Majach, jaguarze czy czymś w ten deseń to już w ogóle totalne wodolejstwo. Szkoda, ogromnie szkoda. Tyle widzieć, tyle wiedzieć, a chcieć tylko zarabiać zamiast się wiedzą i doświadczeniami podzielić.
UsuńBartku, ano idzie, fanów Pawlikowskiej nie brakuje. Co się nie pojawi, ludzie to kupią. Choć trochę to dziwi, bo popularność popularnością, ale te książki mają kosmiczną cenę i zaskakuje fakt, że ludziom kasy nie żal na te filozofie.
O, a myślałam, że książka o Australii będzie ciekawa... A może znasz jakąś opowieść o tym kraju autorstwa kogoś innego?
UsuńMoże dla zdjęć kupują albo ładnego wydania, albo nie mają, co robić z pieniędzmi i im wszystko jedno ;)
No widzisz, takie książki się wydaje, bo one się sprzedają, Pawlikowska jest celerytką, to wydawca myśli, że i książka będzie "na fali", więc dawaj z nią do drukarni, ale jaka jest prawda ocenia tylko czytelnik. Okazuje się, ze znana buzia nie wystarczy, są autorzy, którzy rewelacyjnie piszą o miejscach, których na oczy nie widzieli, a są i tacy, którzy nie potrafią opisać miejsca, które odwiedzili.
OdpowiedzUsuńJa za książkami Pawlikowskiej nie przepadałam od początku - czytałam tylko te krótkie o wyprawach do Ameryki Południowej. Te fragmenty, które traktowały o danym miejscu - kulturze, ludziach, zwyczajach, faunie i florze - fajne, owszem, ale już te prywatne wynurzenia w stylu Paulo Coelho do mnie nie przemawiają (może za cyniczna jestem, może warto to zmienić, ale na razie tego nie kupuję).
OdpowiedzUsuńRozumiem, że turystyka zorganizowana na plażę i z powrotem nie ma nic wspólnego z "podróżowaniem", ale jednak większość ludzi pojedzie na Bali do hoteli a nie do lasu, a za tym przemysłem stoją jednak spore pieniądze. też bym zresztą, podobnie jak ty, poza Europę sama nie pojechała, i dla mnie taki hotel to jedyna możliwość, bo choć trochę liznąć danej kultury. Nie chodzi przecież o to, że autobus miał klimatyzacje, tylko o świadome obserwowanie tego, co za oknem.
Te wynurzenia mają coś wspólnego z Coelho, nie przesadzasz więc.
UsuńDokładnie tak. Nieważne, czym jadę, gdzie śpię, ale co robię i myślę. Przecież to tylko środek komunikacji miejskiej, miejsce do wypoczynku, nie musi być od razu na polu ryżowym...
OdpowiedzUsuńNiestety nie czytałam jeszcze żadnej książki napisanej przez panią Pawlikowska. Widzę tylko, że coraz więcej pozycji napisanych przez nią pojawia się w księgarniach internetowych. Może kiedyś skuszę się na którąś z nich:)
Szkoda, że się zawiodłaś. Narzekania dobrze się nie czyta, nawet jak jest na co narzekać. Zresztą można spróbować podać je w innej formie, np. dowcipnie.
OdpowiedzUsuńJa żadnej książki Pawlikowskiej nie czytalam i raczej nie przeczytam - podróżnikiem nie jestem nawet na papierze :)
Bardzo cenię "W dżungli życia" pani Pawlikowskiej. "Tajemnica Majów" była taka sobie. A gdy ostatnio przeglądałam jej kolejne książki, zaczęłam się łapać za głowę. Zresztą nie tylko książki. Płyty, fiszki, złote myśli. Zaczyna się iść coraz bardziej na ilość nie jakość. I to jest smutne.
OdpowiedzUsuńA literatura podróżnicza dorobiła się wielu lepszych autorów.
To się pani Pawlikowska nie popisała. :)
OdpowiedzUsuńTak słabo? Nie spodziewałbym się :)
OdpowiedzUsuńCzytałam nie tak dawno "Blondynkę na Bali" i jestem tego samego zdania o tej książce. Za dużo w niej wszystkiego innego, tylko nie Bali. Po za tym bardzo denerwowało mnie ciągłe narzekanie pani Pawlikowskiej oraz poszukiwanie busa bez klimatyzacji przeznaczonego dla tamtejszej ludności. Po co tyle zachodu? Wydaje mi się, że pani Beata więcej czasu straciła na szukanie tego środku transportu niż samego podziwiania Bali :D Sama nie pochwalam zwiedzania zagranicznych miejsc podczas wylegiwania się na plaży, ale pani Beata chyba za bardzo przesadza w tej kwestii. Krótko mówiąc, zawiodłam się. Spodziewałam się czegoś lepszego. O wiele lepszego.
OdpowiedzUsuńWobec tego będę książkę omijać szerokim łukiem! Szczerze mówiąc, to spodziewałam się po Pawlikowskiej czegoś więcej, niż tylko narzekania:(
OdpowiedzUsuńTylko 4? Rozniosłaś Pawlikowską ;) Często zastanawiałam się, czy warto sięgnąć po jej książki ale bałam się, że dostanę jedynie ładny albumik i tyle. Szkoda, że taka kiepska książka, bo pewnie mogła zrobić coś dużo ciekawszego. Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńEhh ja czytałam ,,Blondynkę na Jawie", która w większości była poświęcona.. Bali :D Szkoda, że tak pomieszane te książki..
OdpowiedzUsuńZ kolei ja, bardzo lubię książki Beaty Pawlikowskiej . Ale przyznaję rację, co do przemyśleć autorki. Są coraz częstsze i niektórym czytelnikom mogą się nie podobać.
OdpowiedzUsuńhmmm, ja czekam na tę książkę i mam ogromną ochotę przeczytać ,,Blonkdynkę na Bali", z perspektywy blondynki, która na Bali była przez 16 dni i poznawała, oglądała, smakowałam, jeździła. Zakochana absolutnie w uśmiechu Balijczyków (często bez zębów) za to śmiejących się całymi sobą, zaczynam odczuwać niechęć do przeczytania tej książki, tak wiele krytycznych uwag o niej. Inna sprawa - moje marzenie - Australia ....po przeczytaniu książki Martyny Wojciechowskiej - przestała być marzeniem :( Chyba muszę poprzestać na swoich doświadczeniach. A Bali? ...jedź i powąchaj - ta wyspa pachnie, jak żadne inne miejsce na ziemi. Starzy Balijczycy mają taką głębię spojrzenia w granatowych oczach, że można w nich utonąć. Jest to jedyne (jak dotąd) miejsce na ziemi, gdzie właśnie nie potrzebowałam sukienek i make-up. Sari i bose nogi prowadziły gdzie chciałam. Wulkany, dżungla, małe Balijki robiące masaże z siłą strongmana, miejsca z organicznym jedzeniem, durian do zjedzenia w samotności żeby innych nie wykończyć, wszechobecne hamaki do odpoczynku, ludzie z szeroko rozstawionymi palcami u stóp od chodzenia latami boso.......w tym miejscu nie można się nie zakochać
OdpowiedzUsuń