W 1947 roku pięciu Norwegów i jeden
Szwed wyruszyli w niezwykłą podróż. 4 lata później film dokumentalny, który w
czasie niej powstał, został nagrodzony Oscarem.
Thor Heyerdahl, zainspirowany
legendą, mówiącą o tym, że Polinezja została zaludniona z Ameryki Południowej,
a nie z Azji, jak wcześniej sądzono, postanawia udowodnić swoją teorię. Pisze
nawet pracę na ten temat, której jednak nikt nie chce wydać. Przekonany o
słuszności swojej tezy, decyduje się odbyć podobną podróż jak legendarny Kon-Tiki setki
lat temu. I tak ląduje na tratwie z drzewa balsy, mając nadzieję pokonać 8000km
w ciągu 100 dni.
„Kon-Tiki” to norwesko-duński
faworyt do Oscara, będący fabularną wersją wyprawy z 1947 roku. Reżyser do
dyspozycji miał książkę, napisaną przez Thora Heyerdahla, a także wspomniany
już oscarowy dokument. Jak mu to wyszło? Z pewnością widowiskowo i dość
ciekawie.
To, co można zarzucić „Kon-Tiki” to
to, że jest to film dość nierówny. Pierwsza połowa niesamowicie wciąga i
intryguje. Druga niestety jej nie dorównuje, choć teoretycznie powinna być
bardziej interesująca, w końcu przedstawia już samą podróż. Stało się jednak
tak, że to obserwowanie tego, jak teoria zrodziła się w głowie Thora, a także
jego rozmów z wydawcami, a później poszukiwaniem członków ekspedycji, jest
daleko bardziej zajmujące niż oglądanie sześciu facetów na tratwie. Wydawać, by
się mogło, że na bohaterów czeka wiele niebezpieczeństw – jak się okazuje
niekoniecznie. Mamy oczywiście przerażającą scenę z rekinem, w której krew się
leje strumieniami, choć o wiele bardziej przeżyłam połknięcie ptaszka przez tę
ogromną rybkę. Miłośnicy walk z żywiołem, będą więc zawiedzeni. Thor i spółka
spokojnie wylegują się, czytają książki i trochę martwią. Koniec końców
przepłynięcie takiej odległości (jak z Nowego Jorku do Moskwy) to nie lada
gratka i to w dodatku na trawie bardzo podobnej do tej, na której przepłynął
Kon-Tiki kilka wieków temu. Musicie więc przyznać, że nasi bohaterowie musieli
być bardzo odważni i trochę stuknięci.
No dobra, koniec żartów. „Kon-Tiki”
podobał mi się bardzo, napatrzyłam się na piękne zdjęcia szmaragdowej wody i
idealnie błękitnego nieba, przepłynęłam kawał świata i przekonałam się, że jak
się czegoś bardzo chce, naprawdę można to zrobić. Wystarczy tylko trochę chęci
i dużo wiary, że to co się robi jest słuszne.
oto ci szaleńcy |
Pal
Sverre Valheim Hagen, czyli filmowy Thor, trochę jest podobny do Ryana
Goslinga, jest więc na kim oko zawiesić. No i gra naprawdę dobrze…
Tak sobie myślę, że może kiedyś
jednak zobaczę Machu Picchu… Chęci mam dużo, a pieniądze jakoś się znajdą:
wystarczy sprzedać dwie lodówki i ruszać. Tylko, że na razie nie dorobiłam się
nawet jednej. Ale całe życie wciąż jeszcze przede mną.
Ocena: 7,5/10.
Na prawdę musieli być odważni i szaleni zarazem. Można ich tylko podziwiać.
OdpowiedzUsuńTobie życzę abyś jak najszybciej dorobiła się tych lodówek, żeby spełnić swoje marzenie ;-)
Pozdrawiam.
A dziękuję bardzo;)
Usuń"Bardzo odważni i trochę stuknięci" - rany, ależ mi się podoba to sformułowanie! Choć rzeczywiście, coś w tym być musi:)
OdpowiedzUsuńW liceum czytałam książkę Heyerdahla o tej wyprawie, sporo rzeczy utkwiło mi w pamięci - nawet nie wiedziałam, że powstał film! Z chęcią bym go obejrzała, nawet mimo dłużyzn:)
Pozdrawiam serdecznie!
Też mam ochotę na tę książkę, mam nadzieję ją gdzieś dorwać:)
UsuńAleż mam zaległości, ale sprawa jasna - praktycznie wcale nie interesuję się filmem i telewizją :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Jakoś nie byłam przekonana, ale tym podobieństwem do Goslinga mnie przekonałaś :P obejrzę z czystej ciekawości :)
OdpowiedzUsuńWidziałam ten wspomniany przez ciebie dokument. Świetny kawałek kina, emocjonujący, dobrze skrojony- obejrzyj, ciekawe. A ta nowa wersja mnie troszkę przeraża, no ale może kiedyś się skuszę.
OdpowiedzUsuńOj, obawiam się, że w obecnych czasach po sprzedaży dwóch lodówek, nie starczyłoby pieniędzy na taką wyprawę do Machu Picchu:( Jak to zrobił Pan Cejrowski, kiedy pierwszy raz wybierał się do dżungli. A tak poważnie, to chętnie obejrzę film:)
OdpowiedzUsuńNo wiem, właśnie on mnie zainspirował :P Pewnie, by nie starczyło, trzeba by dorzucić jeszcze telewizor, to może choć bilet, bym kupiła;)
UsuńNo tak, obejrzę...napatrzę się...i co? Też będę chciała tam jechać. ;)
OdpowiedzUsuńPierwsze słyszę! Ale lubię takie historie, napawają mnie ogromnym optymizmem :) Z chęcią obejrzę film.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ten film dość nierówny. Trochę mnie to zniechęca, więc zastanowię się jeszcze, czy warto go oglądać.
OdpowiedzUsuń