wtorek, 29 stycznia 2013

Versatile Blogger Award i styczniowe sierotki



Izabell nominowała mnie jakiś czas temu do Nagrody Versatile, za co bardzo dziękuję i już śpieszę z ujawnieniem 7 nieznanych Wam faktów o mnie:

1. Nie mam talentu kulinarnego. Jednak jak bardzo chcę potrafię coś ugotować – niestety nie lubię tego robić i zwyczajnie mi się nie chcę. Całe szczęście mój chłopak uwielbia gotować i piec, wymyślać nowe potrawy, więc nie musimy głodować lub jeść na obiad pysznej zupy w proszku.
2. Jestem bardzo niecierpliwa i co za tym idzie bardzo denerwuję się, stojąc w kolejkach.
3. Z natury jestem raczej spokojna, ale jak wpadnę w złość, to lepiej uciekać.
4. W tygodniu do obiadu i kolacji zawsze oglądam serial, a w weekend film.
5. Zawsze chodzę w sukienkach lub spódnicach, bym ubrała spodnie musiałoby być co najmniej -30 stopni.
6. Nie umiem pływać, ale uwielbiam morze i zawsze rzucam się na fale, co nie jest zbyt mądre w moim przypadku…
7. No i na koniec najgłupszy fakt: jak miałam 10 lat obcięłam włosy, by mieć fryzurę taką jak Paulina/Paola z telenoweli „La Usurpadora”. W sumie nadal mam podobnie ścięte włosy.

A moje włosy możecie zobaczyć w zakładce O AUTORCE.

A teraz przejdźmy do filmowych sierotek:

„Niemożliwe”: oparta na faktach historia rodziny, która przeżyła tsunami w Tajlandii w 2004 roku. Nie sposób przejść obok tego filmu obojętnie: od samego początku towarzyszą nam duże emocje, a efekty specjalne zdecydowanie robią wrażenie. Tragedię w Tajlandii poznajemy z perspektywy zwyczajnych ludzi, którzy zdecydowali się spędzić tam Święta Bożego Narodzenia. Rozdzieleni przez katastrofę próbują się odnaleźć wśród tysięcy zaginionych. „Niemożliwe” podzielone jest jakby na dwie części: w pierwszej obserwujemy zmagania matki z jednym z synów, w drugiej ojca z pozostałą dwójką dzieci. Film bardzo poruszający z dobrą grą aktorską, choć wydaje mi się, że niewystarczającą na Oscara. Nie mniej jednak Naomi Watts nominację otrzymała. Na statuetkę jednak nie zasługuje.         Ocena: 7,5/10.

„Życie za życie”: dyskusje nad słusznością stosowania kary śmierci toczą się od wielu lat. Zwolennicy twierdzą, że to jedyny sposób, by ukarać najgorszych sprawców, a przeciwnicy, że system jest na tyle niedoskonały, że może zginąć niewinny człowiek i wtedy już odwrotu nie będzie. „Życie za życie” w reżyserii Alana Parkera to nie tylko kolejny głos w debacie, ale też kontrowersyjny film, który podzielił widzów, wywołując wiele burzliwych dyskusji. Czy można czuć się bezpiecznie, wiedząc, że nawet sądy nie są nieomylne i czy kara śmierci faktycznie jest potrzebna? Te oraz wiele innych pytań prowokuje Alan Parker, przedstawiając historię niewinnego człowieka, na którego sąd wydał wyrok. Film dostarcza też dreszczyku emocji, a zakończenie jest szokujące i absolutnie nieprzewidywalne. Niestety aktorsko „Życie za życie" leży i kwiczy, co jest dziwne, biorąc pod uwagę, że główne role grają Kevin Spacey i Kate Winslet. O tyle o ile gra Spaceya jest poprawna, choć niczym nie zaskakuje, to Winslet zagrała dużo poniżej swoich możliwości. Zwłaszcza ostatnie sceny w jej wykonaniu są fatalne, nie pokazała nic poza nieznośnym grymasem twarzy.  Ocena: 7/10.

„Angielski pacjent”: 9 Oscarów i to w najważniejszych kategoriach – jak więc mogłam nie obejrzeć tego filmu? Ano nie mogłam i w końcu się za niego zabrałam, głównie ze względu na bardzo lubianego przeze mnie Ralpha Fiennesa. Chyba nie przesadzę pisząc, że „Angielski pacjent” to film wybitny – poruszający, refleksyjny, przedstawiający skomplikowane międzyludzkie relacje i nie traktujący tematu „po łebkach”. Reżyserowi udało się idealnie połączyć opowieść o wojnie z miłosną historią. Ciekawą i emocjonującą fabułę uzupełniają przepiękne zdjęcia i wpadająca w ucho muzyka. Akcja toczy się nieśpiesznie, a widz ma czas na chwilę zadumy, a pod koniec na otarcie łez. Wiele scen w „Angielskich pacjencie” jest niezapomnianych, a wszystkie mają w sobie coś, co nie pozwala oderwać od nich wzroku. Jedna z najpiękniejszych opowieści o miłości. Nie można nie znać tego filmu. Ocena: 9/10.

„Wszyscy mają się dobrze”: amerykański remake klasycznego włoskiego filmu, o którym pisałam tutaj. Spodziewałam się typowej hollywoodzkiej papki, grającej na emocjach. Tym większe moje zaskoczenie, gdy okazało się, że amerykańska wersja podróży wdowca, przemierzającego kraj, by odwiedzić swoje dzieci, nie jest taka zła. Wyszło zabawnie i wzruszająco, a także refleksyjnie, chociaż w porównaniu do włoskiego pierwowzoru film wypada blado na tym polu. Pewnie gdybym nie widziałam oryginału, byłabym zachwycona, ale tak mogę napisać tylko, że Amerykanie nie spartolili przesłania filmu, choć pozbawili je głębi i trochę uprościli. Duży plus za grę Roberta de Niro. Polecam tym, którzy nie widzieli oryginału, pozostali mogą być zawiedzeni.           Ocena:6,5/10.

„Obsługiwałem angielskiego króla”: o tym jak nie trudząc się zostać milionerem, przetrwać II wojnę światową i rządy komunistów, możemy dowiedzieć się od głównego bohatera filmu Jana Dite. A wszystko to z humorem i beztroską. Dite swoje dzieje opowiada z perspektywy czasu, jest już staruszkiem i cofa się myślami w przeszłość, widzi popełnione błędy, ale jest szczęśliwy. We wszystkim szuka dobrej strony, nawet w pobycie w więzieniu czy zesłaniu na odludzie. Reżyser nie ocenia swojego bohatera, ogranicza się jedynie do przedstawienia faktów. Dite jawi się nam jako człowiek, który potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. I pomimo, że zdradził ojczyznę i kolaborował z Niemcami, nie sposób go nie lubić. Jest tak szczery i prostolinijny w swoim pragnieniu bycia milionerem, że widz przymyka oko na jego przewinienia i mimowolnie złości się na jego przeciwników. „Obsługiwałem angielskiego króla” to znakomity i wyjątkowy film, obdarzony wielką dozą autentyczności, ale podszyty też realizmem magicznym. Do tego niezawodny czeski humor. Ocena: 8,5/10.

„Magiczne drzewo”: ostatnio miałam ochotę na obejrzenie jakiejś baśniowej historii i tak natknęłam się na ekranizację książek Andrzeja Maleszki. Włączyłam trochę sceptycznie nastawiona, ale już po 10 minutach siedziałam uchachana i absolutnie nie chciałam, by film się skończył. O czym jest ta historia? Ano o magicznym krześle, spełniającym życzenia, o pewnej rodzinie, która na gwałt potrzebuje pieniędzy i ich bogatej ciotce, ale przede wszystkim o tym, że nawet marząc trzeba bardzo uważać, a nuż się spełni. „Magiczne drzewo”, jak na polski film fantasy, ma całkiem fajne efekty specjalne i jest wyjątkowo dobrze zrealizowaną produkcją. W rolach głównych m.in. Agnieszka Grochowska i Andrzej Chyra. Świetna rozrywka dla całej rodziny. Ocena: 7/10.


Podsumowując: w styczniu obejrzałam 12 filmów, z czego aż 3 otrzymały ode mnie ocenę 9:  „Django”, „Nędznicy” i „Angielski pacjent”. Trzeba więc przyznać, że był to bardzo dobry czas pod względem filmowym.

Niestety książkowo nie było już tak dobrze. Przeczytałam tylko 5 książek, a moje największe uznanie zdobyło „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell z oceną 10!. Pozostałe przeczytane pozycje również są godne uwagi - najniższą oceną, jaką wystawiłam było bowiem 7,5.

Cieszę się, że to już koniec stycznia, który był dla mnie bardzo męczącym miesiącem w pracy. Jakoś łatwiej obejrzeć film lub serial niż przeczytać książkę, kiedy „głowa co chwilę ucieka”, stąd też ten kiepski wynik. W każdym razie Nowy Rok mógł zacząć się lepiej, ale najgorzej też nie jest.

23 komentarze:

  1. Nie oglądałam żadnego filmu, który opisałaś, ale chyba najbardziej zainteresował mnie "Życie za życie" i "Niemożliwe". Ostatnio oglądałam La Delicatesse - bardzo fajny :)

    Widzę, że jestem całkowitym Twoim przeciwieństwem, bo ja zawsze chodzę w spodniach, nawet w lato. Ale jak ktoś ma taką figurę jak Ty (zdjęcie w dziale o autorce, wszystko mówi!) to może chodzić w spódniczkach! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż uśmiechnęłam się do wpisu Miqi, bo też mam podobnie. Spódnice? Nie moja bajka. Sukienki tym bardziej.

      Z filmów najbardziej ciąży mi "Angielski pacjent", którego przecież powinnam obejrzeć, a mijam się z nim, jak na jakiejś autostradzie.

      Usuń
    2. Och, ja w gimnazjum i liceum tylko w spodniach chodziłam i się nawet w upał w nich kisiłam. Także w sumie dopiero jak poszłam na studia, okryłam swój prawdziwy styl i tak już chyba zostanie. A totalną słabość mam do sukienek, stylizowanych na lata 60.

      Usuń
  2. Ha byłam ciekawa co tu robi zdjęcie Pauliny :D Fryzura zaiste podobna :) Ja również nie mam talentu kulinarnego :) Pomysł w nr 4 całkiem mi się podoba - muszę spróbować :) Z filmów, o których napisałaś widziałam tylko "Niemożliwe" - spłakałam się nieźle na tym filmie, ale niewątpliwie Naomi Watts na Oscara nie zasługuje, nawet nominacja mnie zdziwiła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzę, że ktoś jednak kojarzy tę telenowelę poza mną;)

      To dopiero się zdziwimy,jak Naomi zgarnie statuetkę :P

      Usuń
  3. Również nie mam zbyt wielkiego talentu kulinarnego, a ściślej - może i mam, ale jakoś nie zabiegam o to, aby go pokazywać i dobrze mi tak, jak jest. ;-) Wystarczy, że domownicy gnębią mnie, abym robiła dla nich ulubione sałatki. Podpisuję się pod niecierpliwością oraz nieumiejętnością pływania.
    Nie oglądałam żadnego z tych filmów, ale kilka mam w planach, więc pewnie wkrótce zabiorę się za nie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach ten serial tez oglądałam :D:D:D fryzura fajna i wciąż modna i aktualna :) tez nie umiem pływać, a może uwielbiam i podziwiam cię szczerze, że chodzisz w sukienkach. Mnie się robi smutno na sam widok spódnicy, czy sukienki, którą mam założyć :p a co do filmów to dwa pierwsze mam zamiar oglądnąć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja ulubiona telenowela, na youtubie jest z napisami polskimi, dzięki czemu ostatnio obejrzałam kilka odcinków. "Rosalinda" też była super.

      Usuń
  5. Życie za życie - genialny film. Kevin Spacey strasznie przekonywujący w swojej roli. Temat jak najbardziej na czasie. Polecam wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film dobry. Zgadzam się. Ale mnie gra aktorów nie przekonała, choć Spacey był lepszy od Winslet.

      Usuń
  6. Trzy pierwsze punkty u mnie też się pokrywają, choć za gotowanie się powoli jednak biorę. Pływać też nie potrafię, ale na fale się nie rzucam. ;) Do obiadu czytam blogi. :)
    Sukienki lubię, ale mam za daleko z autobusu do pracy, żeby męczyć się w butach, które będą do nich pasować.

    "Niemożliwe" planuję obejrzeć w weekend. "Życie za życie" bardzo mi się podobało, "Obsługiwałem angielksiego króla" też. Reszty nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja blogi czytam po podwieczorku, czyli jak już wrócę z pracy, najem się i odpocznę:) Co do butów, to ja chodzę w płaskich pantoflach zawsze (oczywiście poza zimą) i wcale się nie męczę:)))

      Usuń
  7. Ja w przeciwieństwie do ciebie, nie lubię chodzić w sukienkach i tylko na wesele w w wielkich ,,bólach'' zakładam balową kreacje. Zdecydowanie jestem chłopczycą noszącą spodnie.
    Odnośnie twojej listy filmów, żadnego nie oglądałam, ale zaciekawiło mnie „Życie za życie”, więc rozejrzę się za tą produkcją.

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajnie, że wzięłaś udział w zabawie:) Ciekawe odpowiedzi, ja jednak jestem totalnym przeciwieństwem Ciebie:)) "Angielskiego Pacjenta" muszę koniecznie obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  9. Widzę, że jestem jedyną osobą wśród znajomych blogerów, lubiącą sukienki :> No chyba, że ktoś jeszcze się wypowie, to może będzie nas dwoje.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakbym czytała o sobie, bo też nie grzeszę talentem kulinarnym, oglądam filmy i seriale do obiadu i kocham sukienki i spódnice, ale w zimie niestety często z nich rezygnuję na rzecz spodni.

    Co do filmów - widziałam tylko Angielskiego Pacjenta, ale kilka mam w planach (na czele z Django i Nędznikami) i u mnie styczeń też nie był najlepszy - sesja i te sprawy. Już nie mogę się doczekać połowy lutego :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Na "Niemożliwe" planuję się wybrać do kina. Zapowiada się całkiem niezły film:)
    Spodnie - uwielbiam i chodzę w nich praktycznie zawsze. Spódnice jednak też lubię, a sukienki to już w ogóle:) Bardzo chętnie się w nie ubieram:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Gotować nie umiem i ja, ale pieczenie ciast i ciastek jest przyjemne ;) Spódnice lubię, ale tylko w lecie, zimą obowiązkowe są spodnie. Kocham morze i szczęśliwie potrafię pływać, a w wieku 11 lat postanowiłam zafundować sobie grzywkę - było to przedsięwzięcie raczej nieszczęśliwe... Pod punktami 2-4 także mogę się podpisać. Tak więc mogę stwierdzić, że jesteśmy dosyć podobne :)
    A z zaproponowanych przez Ciebie "filmowych sierotek" najbardziej zainteresowały mnie „Angielski pacjent”, „Wszyscy mają się dobrze” i „Obsługiwałem angielskiego króla”, tak więc w przyszłym tygodniu urządzam sobie seans filmowy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i przyjemne, ale czasochłonne. A ja i tak mam mało czasu na czytanie i oglądanie, więc szkoda mi jeszcze bardziej go trwonić:>

      Ja teraz mam grzywkę na bok i jest o wiele lepsza od takiej klasycznej. Miałam taką kiedyś i ciągle mi się przetłuszczała, i dziwnie kręciła, a było to w czasach, gdy nie miałam jeszcze prostownicy. To był koszmar!

      Usuń
  13. Rzadko chodzę w sukienkach/spódnicach (a nawet bardzo rzadko), choć w ostatnie lato starałam się to zmienić, a kiedy znów zrobi się ciepło, będę kontynuować moje próby ;) zaś to, że Ty preferujesz taki strój, pasuje mi do Ciebie :)
    Jak dla mnie przytoczone przez Ciebie statystyki są jak najbardziej dobre! Ja chyba nigdy nie osiągnę takiego wyniku.
    Co do filmów, byłam na "Django" i ja wsystawiłabym mu dużo niższą ocenę... Nie mogę oglądać tak brutalnych scen i stąd prawdopodobnie moja negatywna ocena filmu jako całości. Przynajmniej wiem, że Tarantino na pewno nie jest dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak "Django" Ci nie podeszło, to inne filmy Tarantino też Ci nie podejdą. Jego twórczość jest bardzo specyficzna i nie każdemu się podoba. Ja jednak uwielbiam i chętnie wracam do jego filmów.

      Usuń