Czy lot 227 był z góry
skazany na katastrofę, czy też zawinił człowiek? Ze 102 osób, znajdujących się
na pokładzie przeżyło 96. A wszystko dzięki cholernie dobremu pilotowi –
Whipowi Whitakerowi, który wpadł na pomysł, by odwrócić samolot do góry nogami,
dzięki czemu udało się zatrzymać spadanie w dół i odciągnąć maszynę od strefy
mieszkalnej. Liczne symulacje komputerowe pokazały, że bezpieczne wylądowanie w
takich warunkach, w dodatku uszkodzonym samolotem, było niemożliwe. Whitakerowi
się jednak udało i został okrzyknięty bohaterem narodowym. Do czasu. Za śmierć
6 osób ktoś musi bowiem odpowiedzieć. W czasie śledztwa wychodzi na jaw, że w
momencie katastrofy kapitan był pod wpływem alkoholu i narkotyków. Media i
władze linii lotniczych szybko zapominają, że gdyby pilotem był ktokolwiek
inny, zginęłyby 102 osoby, a nie 6. Whitaker zostaje okrzyknięty wrogiem
publicznym numer jeden.
Film Roberta Zemeckisa
miał spory potencjał, by zyskać uznanie krytyków i widzów. Stało się jednak
inaczej. Wina leży po stronie nachalnego moralizatorstwa i wydumanego, pełnego
patosu zakończenia. W „Locie” wszystko zdaje się być czarno-białe, a oceny
głównego bohatera reżyser dokonał samodzielnie, niemalże nie pozostawiając
widzowi miejsca na domysły i przemyślenia. Szkoda, wielka szkoda, bo nominacja
do Oscara uciekła Zemecksisowi sprzed nosa (choć i tak uważam, że „Lot” to o
klasę lepszy film od „Lincolna” czy „Wroga numer jeden”).
„Lot” to przede
wszystkim opowieść o uzależnieniu od alkoholu i życiu w kłamstwie. Whitaker
miota się pomiędzy chęcią walki z nałogiem i bezwiednym poddawaniu się mu. W jednej
scenie widzimy, jak wylewa cały alkohol to zlewu, po to, by w następnej
zobaczyć, jak pijany prowadzi samochód. Trudno mu jest przyznać się samemu
przed sobą, że ma problem. Nie potrafi spojrzeć w lustro i powiedzieć: „jestem alkoholikiem”. Żyje w kłamstwie,
który niszczy jego więź z rodziną i przyjaciółmi. Jednoznaczna ocena bohatera
jest właściwie niemożliwa, a zakończenie – zbyt przewidywalne i wydumane –
irytuje. Bez wątpienia jasną gwiazdą filmu jest Denzel Washington, nominowany
zresztą za tę rolę do Oscara. Aktor może i nie zagrał lepiej niż Daniel
Day-Lewis, ale był o niebo lepszy od pozostałych rywali i zostawił ich w
zdecydowanym tyle.
Robert Zemecksis
zgrabnie miesza wątki dramatyczne z humorystycznymi. John Goodman, wcielający
się w postać hipisowskiego dilera narkotyków, bawi i wnosi do filmu przyjemny
powiew świeżości. Kończąc tę recenzję, aż chciałoby się napisać: Ty, Zemecksis, dlaczego skopałeś
zakończenie?! Koniec końców „Lot” to dobry film obyczajowy, będący jednak
przede wszystkim teatrem jednego aktora.
Ocena: 7,5/10.
Myślałam, że w tym filmie będzie więcej scen z udziałem katastrofy samolotowej aniżeli analizy zachowania głównego bohatera. No cóż szkoda, bo ja jednak wolę filmy katastroficzne niż obyczajowe.
OdpowiedzUsuńOch, nie cierpię, kiedy reżyser narzuca mi, co powinnam myśleć. Film ma spory potencjał, nie sądzę jednak, by moja irytacja pozwoliła mi rozkoszować się nim :-/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
To tylko moje odczucia, bardzo subiektywne - najlepiej przekonać się samemu.
UsuńAj tam, mam w nosie złe zakończenie. I tak obejrzę. ;)
OdpowiedzUsuńNiestety zakończenie bardzo wpływa na ocenę całości...
UsuńFilm zainteresował mnie kiedy przeczytałam o nominacji do Oscara dla Denzela Washingtona, trailer też wydał mi się ciekawy. "Lot" zamierzam obejrzeć, ale szkoda skopanego zakończenia i taniego moralizatorstwa :/
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Ewa, raczej nie zniechęcę się (ponoć) beznadziejnym zakończeniem. :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zakończenie jest trochę irytujące, ale i tak mam chęć zobaczyć ten film:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Opis ciekawy, jednak nie lubię takich filmów z uzależnieniami i wgl, a i Denzel Washington nie należy do moich uluieńców
OdpowiedzUsuńObejrzę choćby z symaptii do Denzela :)
OdpowiedzUsuńŚrednio zainteresował mnie ten film, więc specjalnie na seans się nie nastawiam. Jak przypadkiem trafię na "Lot" to pewnie obejrzę, ale bez wysokich oczekiwań. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś obejrzę, ale raczej nie będę specjalnie szukać tego filmu. Myślę, że tutaj nie należało narzucać odbiorcy sposobu, w jaki ma ocenić głównego bohatera...ciekawe, jak wygląda to zakończenie;)
OdpowiedzUsuńWreszcie udany występ Denzela. Muszę przyznać, że film był niezły jednak nie rewelacyjny. Rewelacyjny był za to John Goodman. Swoim epizodem pobił wszystkich aktorów. Genialny.
OdpowiedzUsuńPrawda. Udało mu się skraść ekran dla siebie.
UsuńMimo Twoich zarzutów i tak jestem bardzo ciekawa tego filmu. Tym bardziej, że ocena końcowa jest jednak dość wysoka, więc nawet to moralizatorstwo najwyraźniej aż tak mu nie zaszkodziło. :)
OdpowiedzUsuńPodpisuję się rękami i nogami. Kiedyś w swojej recenzji też zwracałem uwagę na kiepskie i patetyczne zakończenie. A szkoda, bo potencjał na wielkie kino był. Mimo wszystko jednak, mimo wad, to i tak naprawdę przyzwoity film, który zmusza do pewnych refleksji, a to bardzo ważne.
OdpowiedzUsuńNiestety nie widziałam tego filmu. Ale mimo jego wad dalej jestem zachęcona by go zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńP.S. Wyszedł nowy serial "Hannibal", powinnaś obejrzeć, naprawdę fajny!
Wiem, wiem, ale dziękuję, że o mnie pomyślałaś!:)))
UsuńSuper film :-)
OdpowiedzUsuńPolecam.
Film z gatunku przekazu dla widza pewnych wartości moralno etycznych,poniekąd prwdziwych z życia wzięte.Dobrana obsada aktorska.