„The
Edge of Love” to biograficzny film, opowiadający o małżeństwie walijskiego
poety Dylana Thomasa z Caitlin MacNamara i ich przyjaźni z piosenkarką Verą
Philips. Akcja toczy się w Londynie w czasie II wojny światowej, gdzie po
latach spotykają się Vera i Dylan, którzy niegdyś byli kochankami. I pewnie
wróciliby do tego, gdyby nie to, że on jest żonaty z ekscentryczną i wybuchową
Caitlin. Uciekając z bombardowanego miasta, trójka przyjaciół wyrusza do Walii.
W międzyczasie na horyzoncie pojawi się przystojny oficer, a wraz z nim
kłopoty.
Sienna
Miller, odtwórczyni roli Caitlin, nieco przyćmiła panne Knightley. Caitlin w
jej wykonaniu była zwiewna, energiczna i nie sposób było jej nie polubić. Poza
tym Sienna wyglądała przepięknie w strojach z lat 40., które podkreśliły jej i
tak wielką urodę. Dylana Thomasa zagrał Matthew Rhys, którego możecie kojarzyć
z roli Kevina Walkera w serialu telewizyjnym „Bracia i siostry”, a ostatnio z „The Americans". Thomas Rhysa
jest, jak na poetę przystało, tragany sprzecznymi emocjami, poszukujący nowych
wrażeń i kierujący się w życiu uczuciami, a nie rozsądkiem. Aktorski trójkąt
Knightley-Rhys-Miller stworzył przekonujący obrazek cieni i blasków miłości, a także
przyjaźni.
W „The
Edge of Love” pełno jest scen, o których długo będę pamiętać: ujęcia
śpiewającej Very, rozmowy w zadymionym pubie, wygłupy przyjaciółek na plaży,
twórcze rozterki Thomasa. Niestety film jest dość nierówny. Pierwsza połowa
trochę przynudza, akcja toczy się jakby na siłę i od czasu do czasu wieje nudą.
Po wyjeździe Very, Dylana i Caitlin do Walii pozornie wcale nie dzieje się
więcej, a jednak jest o wiele ciekawiej. Do tego niezapomniane i bardzo
klimatyczne zdjęcia, rozwijająca się przyjaźń i opary miłości.
Film
z pewnością spodoba się wielbicielom Keiry Knightley i filmów kostiumowych. Co
prawda jest to biografia, ale nasz poeta zepchany jest trochę na margines,
można więc powiedzieć, że jest to historia przyjaźni z Dylanem Thomasem w tle.
Ocena:
7/10.
Miało
być dzisiaj, a właściwie wczoraj o koncercie Melody Gardot, na jakim
byłam w czwartek we wrocławskiej Sali Audytoryjnej przy Hali Stulecia,
ale... nijak nie umiem wyrazić słowami odczuć, jakie mi towarzyszyły
słuchając i oglądając tę muzyczną ucztę dla uszu. Powiem tyle...jeśli
lubicie jazz, musicie kiedyś pójść na koncert Melody, która wydała mi
się czarodziejką, unoszącą się lekko nad ziemią... Po prostu bajka...
O, mamo... Jak ja Ci zazdroszczę tego koncertu. Uwielbiam Melody!
OdpowiedzUsuńA film jest kolejną produkcją, której nie znam, ale po Twojej opinii mam ochotę poznać. Ciekawa jestem zwłaszcza wokalnych partii Keiry. :)
Jakoś mi umknął ten film, a przecież Keirę bardzo lubię :) Mam nadzieję, że napiszesz jednak coś o koncercie Melody Gardot! Niestety nie byłam na koncercie :(
OdpowiedzUsuńKolejna perełka, na którą zwróciłaś moją uwagę! A co do koncertu - podobne odczucia towarzyszyły mi w czasie występu mojej ukochanej Loreeny McKennitt:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Mam ten film już od jakiegoś czasu w końcu muszę obejrzeć ! :)
OdpowiedzUsuńJa jakoś do jazzu przekonać się nie umiem - sama nie wiem dlaczego... A film? Interesujący. :)
OdpowiedzUsuńNo proszę, jeszcze tego filmu nie znałem, a już same zdjęcia potrafią na swój sposób ująć :)Muszę sobie obejrzeć.
OdpowiedzUsuńPamiętam ten film, strasznie podobały mi się zdjęcia a i rola Keiry nie była najgorsza. Taki przyjemny film do poduszki, można obejrzeć, ale bez większych oczekiwań :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :) Przyjemnie się ogląda i nie trzeba za dużo myśleć :)
UsuńZ reguły nie lubię oglądać biograficznych filmów, ale powyższa produkcja wyjątkowo urzeka swoim obrazem i przekazem , dlatego chyba jednak dam jej szansę poznania.
OdpowiedzUsuńFilm chętnie bym obejrzała, ale nie przepadam za Knightley, w każdej roli jest dla mnie taka sama, czyli nijaka. I nie wiem czy zniosę jej grę w tym filmie :P
OdpowiedzUsuńRozumiem. Choć i tak myślę, że warto ten film obejrzeć, choćby dla zdjęć i świetnej roli Sienny Miller.
UsuńNie słyszałam o tym filmie. Ale Knightley i lata 40. w zasadzie wystarczają do tego, żeby mnie zachęcić;)
OdpowiedzUsuńJa też ją bardzo lubię, dlatego to i dla mnie wystarczająca zachęta :)
UsuńKeira jakoś nie pasuje mi do kostiumowych, "Duma i uprzedzenie", "Pokuta" czy "Anna Karenina" w wersjach z jej udziałem były moim zdaniem jakoś dziwnie płytkie. No ale szacun za ćwiczenie wokalu. O filmie słyszałam, ale nie miałam pojęcia, kto był twórcą scenariusza, niezłe zaskoczenie ;)
OdpowiedzUsuńO, dzięki Twojej recenzji mam ochotę na ten film, a nie często się to zdarza. Fabuła mało mnie zainteresowała, ale dobra gra aktorska, kostiumy, śpiew... to brzmi przekonująco!
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tym filmie, ale po przeczytaniu Twojej recenzji (i po maturze::) bardzo chętnie go obejrzę.
OdpowiedzUsuńDoskonale pamiętam ten film. Chociaż nie przepadam za Sienną Miller, w tej roli aktorka wyjątkowo mi się podobała. Ogólnie naprawdę dobre i klimatyczne kino.
OdpowiedzUsuń